piątek, 26 grudnia 2014

To sie bedom dzieci z ksionżki łuczyć!

Pocztówka francuska, 1909 r.

W Panu Maju kocham się od lat. I podobnie jak Pani Lola też nie lubię, "kiedy literat jest mruk".
Zatem na dzisiejszy wieczór proponuję prezent - mistrzowską syntezę literatury polskiej po krakowsku by Bronisław Maj. (Jest to prezent z rodzaju tych, które nigdy się nie nudzą, nawet oglądane po raz setny...). Oddajmy głos Pani Loli:

https://www.youtube.com/watch?v=fhepn_Ozdb4


Występ przygotowny w 1999 roku, z okazji 40-lecia wydawnictwa Znak.

wtorek, 23 grudnia 2014

Bóg się rodzi!

Pocztówka francuska, 1910 r.


Szanowni Państwo, Drodzy moi,

radości wielkiej na Boże Narodzenie! Życzę wszystkim pięknego, białego czasu w Święta. Zielonych nadziei i różowych okularów na Nowy Rok. I najpiękniejszej choinki, "żeby drzewka były nie za duże i nie za małe, a przy tym zgrabne (...) jak zakonnica na prymicji"*


Zapraszam na bloga w drugi dzień Świąt.

*Piotr Kobza, Polskie rekolekcje, WL, Kraków 2010.

środa, 17 grudnia 2014

Pilchowy instruktaż


Wszyscy wiemy jak powinno być w Święta: sianko pod obrus, prezenty pod choinkę, nerwy pod ścisłą kontrolą (gdyż a to teściowa, a to szwagier co nam 300 złotych nie oddał, a to bratowa co się na nasze śledziki wykrzywi...). No i rodzinnie musi być, bez dwóch zdań, z trzema wykrzyknikami!!!

Ale są wśród nas i tacy, którzy lubią inaczej. Wykolejeńcy, szumowiny, pisarze, pijacy, poeci, artyści, dziwadła wszelakie.
A tak oto w "Dziennikach" Jerzy Pilch wspomina samotną, warszawska wigilię:

Było to dobre, oczyszczające, intensywne, a na koniec: zachwycające. Skłonny do wzruszeń, do łez i w ogóle kruchy (wówczas) psychicznie, przetrwałem z trzech powodów - podaję informacje w trybie instruktażowym, niejednemu mogą się one przydać. Po pierwsze nie zalałem pały - tu rozmaite destrukcyjne szczegóły i ostrzegawcze sygnały pomijam, ci, co wiedzą, to wiedzą. Po drugie nie wdawałem się w żadne przygotowywanie samotnej wigilii, nie szykowałem żadnego barszczu, ryby, kapusty, czy czego tam jeszcze, nie przełamywałem się sam z sobą czy z jakimiś widmami opłatkiem; samotność jest dobra i bardzo do zniesienia bez melodramatycznych, w istocie żenujących przedstawień. Po trzecie nie siedziałem w domu - ruszyłem na spacer.


Jakie pożytki mogły wyniknąć z samotnego spaceru w Wigilię? - to już polecam sprawdzić osobiście w Pilchowych "Dziennikach"...
__________________________________________________________________________________

Zadano mi wiele pytań o to gdzie i jak można zamówić "Geriavity". Otóż mogą je Państwo kupić na Allegro lub zamówić w wydawnictwie Nokturn.
"Geriavity" są także w ofercie wielu księgarń internetowych, do wyboru do koloru (wystarczy wpisać w wyszukiwarkę: geriavity księgarnia). Niektóre księgarnie mają opcję odbioru osobistego.
Książka jest dostępna wysyłkowo również w Holandii.


czwartek, 11 grudnia 2014

Jak przypudrować obce nazwy?

Grupa Onet w ramach mailingu była uprzejma przysłać mi maila z cyklu: zapożycz się i kup. Grupo Onet bardzo Ci dziękuję! Polecanych artykułów wprawdzie nie kupię (aż mi niezręcznie z powodu nielojalności), ale lektura maila - cymesik.
Musnęłam wzrokiem obrazek, patrzę i patrzę, a tam na czerwono: PUPA -25%. Przyznają Państwo, niecodzienna propozycja. Kto chce mi sprzedać pupę i do tego przecenioną?
Kliknęłam i już wszystko jasne. Sprzedać chce perfumeria Douglas, która zamieszcza opis kosmetycznej marki PUPA.
W pierwszym zdaniu Państwo z PUPY wyjaśniają klientom, że "pupa" to po włosku "lalka". Przy każdej możliwej okazji wręcz desperacko tłumaczą, że PUPA służy do makijażu... twarzy. Nadmieniają także, że kosmetyki PUPA są kierowane do kobiet z fantazją (no fakt!), a opis kończy się następującymi słowy:
Kreatywność, technologiczny know-how, składniki najwyższej jakości, modne kolory i oryginalne opakowania to wartości, którymi kieruje się Pupa.

Obcojęzyczne nazwy w typie "Osram" rzeczywiście niełatwo wybronić przed śmiesznością. Jednak zdaje mi się, że dla włoskiej marki PUPA dałoby się wymyślić coś miękkiego, łagodnego i z poczuciem humoru.
Ale najwidoczniej firmowy copywriter był do ... .

piątek, 5 grudnia 2014

Święty Mikołaj po godzinach



Święty Mikołaj zdemaskowany! Postarza się celowo ze znanych sobie przyczyn. Biała broda i brwi z pewnością są doklejane (może takie ma warunki zatrudnienia?). W istocie jest niestarym mężczyzną. Na dowód podpisana (!) fotografia, do której udało mi się dotrzeć metodami operacyjnymi.
A swoja drogą Mikołaj wygląda jakby zaraz miał zacząć śpiewać: I just call to say...

Literatura zna podobne przypadki postarzania. Polecam bajkę Leszka Kołakowskiego "Jak Gyom został starszym panem" [w:] "Bajki różne, Opowieści biblijne, Rozmowy z diabłem".

Pocztówka francuska, niedatowana.
 

środa, 3 grudnia 2014

GERIAVITY. POWIEŚĆ W 49 KAPSUŁKACH !!!!

„GERIAVITY” JUŻ SĄ!!!

 
"Geriavity" już są. Czekają na Państwa w wydawnictwie Nokturn. Książka kosztuje u wydawcy 28,99 zł, przesyłka GRATIS!
Wystarczy wejść na stonę www.geriavity.pl, w sekcji "JAK ZAMÓWIĆ" należy wybrać opcję: "W WYDAWNICTWIE NOKTURN". 
W najbliższych dniach "Geriavity" pojawią się na allegro. Pewnie najpóźniej będą dostępne w empiku (ale uwaga: po uprzednim zamówieniu osobiście lub online). Będę informować na bieżąco!

Przy okazji mam prośbę: na stronie www.geriavity.pl, w sekcji "KONTAKT" pojawiły się ikonki "LIKE" i "SHARE". Ucieszę się, jeśli Państwo stronę polubią i zamieszczą link na facebooku.
Tych, którzy nie korzystają z facebooka bardzo proszę o niezawodną pocztę pantoflową i przekazanie informacji o książce, stronie, blogu swoim krewnym i znajomym.

Z góry dziękuję!!!
Zapraszam na bloga w najbliższych dniach.

sobota, 29 listopada 2014

Listopadowe rozważania o pięknie

Francuska pocztówka, 1922 r.

Koniec listopada: ziąb i ciemności, aż ręce opadają. Liście już opadły. Melancholia z każdego kąta wygląda (oprócz kotów z kurzu). Żartować należy koniecznie! Z przedwojennej męskiej elegancji oraz wszystkiego innego...

wtorek, 25 listopada 2014

Dzień św. Katarzyny

Drogie Kasie, Katarzyny, Kachny!!!

Najlepsze życzenia od prowadzącej niniejszego bloga. Imieninowe róże, w moim imieniu, przynosi ten oto Pan.
 
Pocztówka francuska, 1911 r.
 
Wiele ciekawych, zwyczajów, powiedzeń, przysłów wiąże się z 25 listopada. O niektórych trochę zapomnieliśmy. Zwyczaje się zmieniły. I nikt już nie jest taki pewien czy życzyć Kasiom męża, gdyż mogą mieć zupełnie inne oczekiwania wobec życia... Ale rzecz jasna chodzi o zabawę! We Francji przed wiekiem wszystkie niezamężne dziewczęta były tego dnia Catherinettes (zwłaszcza te po 25. urodzinach - patrz: poprzedni wpis) i podchodziły do sprawy z elegancją i humorem. Np. ubierały specjalnie na ten dzień przygotowane kapelusze:
 

Paryż, 1909 r.
 
 
Mnie osobiście zachwyca ten z lewej. Współcześni projektanci mogą się schować! A wracając do katarzynkowej zabawy: panny posyłały sobie nawzajem i innym specjalne kartki katarzynkowe, (właśnie takie jak ta z pięknym chłopcem i różami), powtarzały frywolne wierszyki, a niektórzy nawet przygotowywali fajerwerki.

 
*  *  *  *  *
 
"Katarzyną trudno jest być, że tak powiem,
Szekspir imię to obciążył bowiem
Jak ołowiem.
Że nieznośna,
Że złośliwa,
Że pyskata —
I co gorsze, przełożono to na wszystkie mowy świata.
Teraz wszystkie Katarzyny w czoła pocie
Pragną dowieść, że odwrotne jest w istocie.(...)
 
    — Ludwik Jerzy Kern
 
...jedno jest pewne, bez dnia św. Katarzyny listopad byłby zupełnie nie do zniesienia!
 


niedziela, 23 listopada 2014

Panieńskie niedole sprzed wieku



Pocztówka francuska, z obiegiem 1904 r.
 

Renata Chołuj

„Czesanie świętej Katarzyny, czyli niedole dziewictwa według litanii do szesnastu świętych ułożone"



O święty Florianie, niech z B. mi się stanie,
O święty Justynie, niech z K. nie ominie,
O święty Damazy, z J.M. ze dwa razy,
O święty Makary, z H. – nie! Bo za stary.
O święty Grzegorzu, z P. w moim łożu...,
O święty Wacławie, z S. choćby na trawie,
O święty Klemensie, z C.L. na kredensie,
O święty Leonie, z D. to już: „O nie!”.
O święty Borysie, niech A. nie bałby się,
O święty Gerwazy, niech z T. mi się zdarzy,
O święty Sylwestrze, z R. to bym jeszcze...
O święty Czesławie, z E. w śnie i na jawie.
 
O święty Cyrylu, by było ich tylu,
O święty Konradzie, bym w każdym układzie...
O święty Gabrielu, już prawiem u celu,
O święty Jeremi, niech W. się ożeni!
 
*  *  *  *  *
 
Wiersz jest luźnym (nawet bardzo!) tłumaczeniem tekstu z powyższej pocztówki. Zaczęłam najpierw tłumaczyć w miarę blisko oryginału, a potem mnie ponioooosło... Ale inspiracja jest niezaprzeczalna.
Napis ponad głową pięknej dziewczyny (wykorzystany potem w tytule) znaczy: "Modlitwa młodej dziewczyny czeszącej świętą Katarzynę".
Ponieważ mój francuski jest słaby (no dobra - bądźmy szczerzy, mówienie o "moim francuskim" jest już pewnym nadużyciem), zmusiłam męża, aby dokonał wykopków filologicznych i tak ustaliliśmy co następuje: Wyrażenie "czesać świętą Katarzynę" oznacza moment, w którym dziewczyna kończy 25 lat. (Pocztówka z 1904 r.). 110 lat temu musiał to być moment krytyczny dla panny!
Według tej surowej miary, sama czesałam świętą Katarzynę przeszło sześć lat. Na dodatek wspominam ten czas całkiem przyjemnie...
Wiersz to prezent dla Kaś, we wtorek będą bardziej tradycyjne życzenia. A swoją drogą, gdybym miała kiedykolwiek otwierać zakład fryzjerski to nazwę chyba już mam! Bo te wszystkie spa i beauty to wszak zużyty materiał. Zapraszam we wtorek, pogadajmy o Kasiach.
 
I jeszcze wiadomość z ostatniej chwili: według oficjalnej zapowiedzi wydawnictwa Nokturn PREMIERA "GERIAVITÓW" nastąpi 2 GRUDNIA 2014.
 

czwartek, 20 listopada 2014

Cykl: szczerbate mądrości

Zimowe pacholęta z Holandii, 1934 r.


Wieczór. Słowne potyczki z osobistym mężem. Starsze dziecko (6 lat) słucha i oznajmia:
- Tato, najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić, to argumiętowanie na mamę.

Słowotwórcza fantazja dzieci jest nie do pobicia! Wszelkie argumięty zbędne.



PS. "Geriavity" spóźniają się. Niestety. Spóźniają się jak osobowy z Łodzi do Koluszek. Niby blisko, ale jakoś bez opóźnienia się nie da...
Mam nadzieję, że już za kilka dni będę mogła huknąć na blogu: "są". Tymczasem pozostaje mi przeprosić za przedłużające się oczekiwanie.

sobota, 15 listopada 2014

Skąd się biorą dzieci oraz ryby?

Udało mi się nieco zbadać sprawę francuskich kartek primaaprilisowych. W lejdejskim antykwariacie wypatrzyłam wielgachny album z materiałem pocztowym posegregowanym na rozmaite okazje. Wszystkie francuskie pocztówki z datą le premiere* Avril miały na awersie rybę! O ile można polegać na mojej orientacji ichtiologicznej były tam karpie, okonie, szczupaki i być może leszcze.
Niezawodnie ryba Francuzów śmieszy! Szczególnie 1 kwietna. Dzień ten nosi nazwę "Poisson d'Avril". No i sprawa obecności rybek z grubsza się wyjaśniła. Legenda głosi, że do połowy XVI wieku Nowy Rok zaczynał się był 1 kwietnia właśnie. Jednak ichniejszy król, Karol IX przesunął początek roku na 1 stycznia. A jako, że nie wszyscy lubią zmiany, niektórzy uparcie celebrowali pierwszy dzień roku w kwietniu. Postępowcy troszkę wyśmiewali konserwatystów za pomocą fałszywych prezentów i rubasznych żarcików.
Ponadto, początek kwietnia mógł wypadać w Wielkim Poście - dodatkowy powód, aby sprawę kojarzyć z rybą.
Dziś podobno tradycja strojenia figli z użyciem bezżuchwowca krągłoustego wciąż jest żywa. Dzieci starają się jakoś przytroczyć np. wyciętą z papieru rybkę do placów dorosłych.

Fakt, że we Francji ryba jest również potrawą paschalną z mroków mojej (nie)wiedzy wydobyła mądraiuczona swoim komentarzem. Polecam wszystkim jego lekturę (komentarz do wpisu: "Skąd się biorą dzieci?") Np. o skojarzeniu szczupaczych ości z narzędziami Męki Pańskiej nie słyszałam, jak żyję!

A teraz pora na literackie nawiązanie do pytania: "Skąd się biorą dzieci?". Otóż, można nie tylko dość nietypowo "nabawić się" dziecka (patrz: poprzedni wpis). Sama ciąża też może mieć przebieg, łagodnie mówiąc, osobliwy. Na dowód owej osobliwości list hrabiny K. do kardynała Polatuo*:

"...rozciął brzeg koperty i wyciągnął z niej szarą kartkę pokrytą pięknym, pochyłym pismem hrabiny K., która donosiła mu, że urodziło jej się właśnie rozkoszne bobo, tłuściutkie i różowe, płci męskiej, i już imieniem Wilhelm / Guillaume ochrzczone.

...Zmartwiłoby mnie, gdyby Eminencja Wasza za złe mi wzięła, iżem to bobo w łonie moim trzymała o całych lat jedenaście dłużej, niż to było między nami uzgodnione i ustalone. W sumie lat osiemnaście, dokładnie. Ufam jednak, że mi W.E. przyzna, iż do wyprodukowania poety trzeba czasu przynajmniej dziewięć razy więcej niż do wyprodukowania słonia. Et Guillaume n'est pas un elephant, je vous assure; il et un Apollinaire.
Całując rąb purpury Twojej,
pozostaję,
w trwałym afekcie, jak zawsze,
kuzynka
Angelique"

Nie wiem jak Państwo, ale ja chyba nigdy nie dociekałam, jak długo byłam przetrzymywana w łonie rodzicielki, z góry przyjmując, że sprawy miały przebieg standardowy. Ale kto wie?


*Niestety nie potrafię w blogowym edytorze tekstów wprowadzić francuskich znaków diakrytycznych.
*Stefan Themerson, Kardynał Polatuo, Warszawa 2003, s.10-11.

sobota, 8 listopada 2014

Skąd się biorą dzieci?



Dziewiętnastowieczna litografia.

(Elisabeth Ralf, Angels and Roses, Stockholm 1973)


Czy ktoś z Państwa ma pojęcie skąd się biorą dzieci?

Znane, by nie powiedzieć banalne, odpowiedzi typu: „tatuś i mamusia tak się kochali..., przytulali..., aż pewnego dnia...” nie stanowią istoty sprawy. Głodne kawałki zostawmy przedszkolakom.

Chodzi naturalnie o ciekawsze pomysły! Nie znam współczesnych, wartych uwagi odpowiedzi na tytułowe pytanie; sięgnijmy zatem do mądrości ludowych.

W niemal całej Europie dystrybucją niemowląt zajmowały się bociany. W Holandii przed rozwiązaniem należało posypać solą parapety i czekać... Starszemu potomstwu tłumaczono, że mama musi leżeć w łóżku, bowiem została dziobnięta przez bociana. Bociania legenda jest stosunkowo młoda, bo osiemnastowieczna i dotarła do Niderlandów z Niemiec. Zaś z Francji przywędrowała wersja kapuściana. Dzieci, tak samo jak i u nas, znajdowano w kapuście. Co ciekawe kolor kapusty miał znaczenie. Z białej pochodziły blond oseski, z czerwonej – rude.



De reis door het leven, gezelschapspel (Atlas van Stolk),

czyli Podróż przez życie, gra towarzyska.



Według jeszcze starszych legend dzieci można było kupić na rynku, wyłowić ze studni, zamówić u piekarza lub zerwać z drzewa (na obrzeżach miast rosły specjalne drzewa, np. Munnekenboom, obok Utrechtu). We Fryzji znajduje się specjalny, potężny kamień, obok którego znajdowano dzieci. Kto ciekaw może znaleźć więcej informacji na stronie: www.jefdejager.nl
Do podjęcia tematu zainspirowały mnie... (Tak! Tak! Zgadli Państwo!) stare pocztówki.

Pierwsza jest wielkanocna i jak widać dziewczynka całkiem podrośnięta oraz nawet przyodziana wykluwa się z jajka.
 

E.Ralf, Angels and Roses...


Druga, jak przystało na prima aprilis, przedstawia sprawę humorystycznie. Dlaczego tym razem dzieciątka zostały dostarczone przez szczupaka? Nie wiem! Jeśli tylko zdołam się dowiedzieć czegoś na ten temat nie omieszkam zawiadomić odrębnym pismem.
 

Francuska pocztówka primaaprilisowa, 1906 r.

Je vous en souhaite un pareil znaczy mniej więcej:

życzę tego, co na obrazku.

 
 




 
 

wtorek, 28 października 2014

Rzecz o temperaturze

Francuska pocztówka, datowana 1938.



Sponiewierał mnie październik, wychłostał wiatrem, potraktował przymrozkiem, wiatrem w oczy... Najpierw w Polsce, teraz w Holandii. Jesień żółciutka, przyjemna trzasnęła drzwiami. Zabrała przymiotniki „złota, polska”, odesłała przysłówki „słotnie, szaro, srogo, dżdżyście”. Prognoza pogody nie napawa... Aż by się chciało zdzielić po łbie jakiegoś meteorologa.
Ale to już było w „Listach z podróży” Jeremiego Przbory*:              

Mijaliśmy właśnie z przyjacielem zdążając Aleją Abonentów, ulicę Suczą, kiedy spostrzegliśmy, iż na rogu tych dwóch ulic jedni państwo biją meteorologa. Była to niedziela, koło siódmej wieczór, dosyć już pusto i mało atrakcji, więc przystanęliśmy zaciekawieni. Biła głównie ta pani obcasem zdjętego z jednej nóżki pantofla – po głowie, a jej towarzysz przytrzymywał ofiarę za połę płaszcza, ilekroć ofiara chciała się wywinąć. Kiedy przyjaciel zdecydowany już był interweniować w obronie nieszczęśliwego, pani przerwała nagle swoją pantoflową akcję... 

Naturalnie sprawdzono w jakim stopniu rękoczyny poturbowały nieszczęśnika. I jak to często w życiu bywa, okazało się, że przyczyny frustracji leżą zupełnie gdzie indziej, niż nam się zrazu wydawało.
 
A nie – zaprzeczył synoptyk. – To było co innego. Tej pani nie sprawdziła się moja prognoza matrymonialna. Obiecałem jej mianowicie, że ożenię się z nią w prekluzyjnym terminie, i obietnicy tej, niestety, nie dotrzymałem...
 
 
 
J. Przybora,"Listy z podróży", Warszawa 1993, s.144

 

czwartek, 23 października 2014

Ucz się, Jasiu






Istnieje pasmo telewizyjne dla małych dzieci, nazywa się MiniMini+, kto ma dzieci, ten wie. Rzeczone pasmo posiada logo z żółtą rybą. Dany rodzic jest niewątpliwie rad dobrnąwszy do etapu wychowania dziecięcia, w którym może usadzić potomka przed telewizorem i zyskać dla siebie 10 minut. Inna sprawa, że żółta ryba jest troszkę irytująca i po tygodniu codziennego oglądania chciałoby się ją usmażyć! W galaretę ewentualnie...

Wśród wielu innych bajek, które proponuje ryba jest "Abby, latająca szkoła wróżek" (najnowsza część poczciwej "Ulicy Sezamkowej"). Strona internetowa informuje widzów o bajce: "Mali widzowie (...) razem z serialowymi bohaterami odkrywają świat, rozwijają swoją wyobraźnię i wzbogacają słownictwo"! "Abby, latającej szkole wróżek" towarzyszy piosenka z tekstem tak oto przetłumaczonym:"...każdy jeden problem rozwiążemy tutaj w mig...".
Droga telewizjo, to każdy problem, czy tylko jeden? "Młodzież słucha, ona się uczy!" (Pamiętają Państwo legendarny skecz Tyma "Ucz się, Jasiu"?).
Jak nam się młodziesz źle nałuczy, to się nam cofnie do tyłu, a w każdym bądź razie w któromś stronę cofnie. No i bedzie klops.

Pewnie, że sama też popełniam błędy. Życiowe, ortograficzne oraz stylistyczne. Z przewagą ostatnich, na szczęście. Jednak, w przeciwieństwie do telewizji, nie posiadam wpływów z abonamentu. I tu mnie boli...


czwartek, 16 października 2014

Antydepresanty

 
Żarcik podpatrzony na holederskiej puszce na słodycze.

A przy okazji: najnowsze wieści od Wydawcy mówią, iż "Geriavity" powinny ukazać się w ostatnim tygodniu października. W sam raz na jesienne słoty!

poniedziałek, 13 października 2014

Akademia na Dzień Nauczyciela

Holenderska pocztówka-zdjęcie, data stempla pocztowego: 1935.

Każdy z nas słysząc słowo „nauczyciel” wspomina kogoś ze wzruszeniem. Bo przecież są nauczyciele kontraktowi, mianowani, dyplomowani i... z powołaniem (niezależnie od stopnia awansu zawodowego).

Wszystkim życzę przygód jak w Hogwarcie, wynagrodzeń jak w Danii (najwyższe płace w Europie) oraz niezniszczalnych strun głosowych!
 
Sama bywam nauczycielką na wychodźstwie (ostatnio we wtorki i czwartki). Podjęłam się zadania z gatunku karkołomnych: nauczyć podstaw polskiej mowy grupę holenderskich nastolatków. Oni charczą, ja szeleszczę!

wtorek, 7 października 2014



 
Na starych (przeszło stuletnich) kartkach pocztowych nie przewidziano miejsca na korespondencję. Francuski groźny napis: strona przeznaczona wyłącznie na adres nie pozostawia wątpliwości. Czasem taki przestraszony Francuz, czy inny Belg przyklejał znaczek na awersie. (Kto wie? Może nawet mimo awersji na zakazy).
Już w latach 20. zaczęły zmieniać się otkrytkowe zwyczaje korespondencyjne. Z prawej: ulica - miasto, z lewej: upiekłam ciasto.
Nowe możliwości często pozostawały niewykorzystane. Blisko połowa pocztówek z lat 20. i 30. w mojej kolekcji zawiera jedynie adres i podpis nadawcy. Niekiedy tylko jedną literę, zakrętasik, całusek w inicjał przyobleczony...
 
 A Falczak (pamiętają Państwo Falczaka?) widział sprawy następująco:
- Owszem - powiada Falczak - wysyłam czasem z podróży pocztówkę do mego szefa, ale nic na niej nie piszę, bo ja go nie lubię*.

* Ludwik Jerzy Kern, O Wacusiu, czyli saga rodu Falczaków (The Falczaks), Kraków 2002

 

wtorek, 30 września 2014

Cykl: szczerbate mądrości.

Fotografia z archiwum rodzinnego, lata 60.


Miejsce akcji: holenderska farma. Osoby: moja pięcioletnia córka i ja.

Wałęsamy się po farmie. Dzień piękny, mnóstwo ludzi, dzieci się cieszą, grzebią w korytkach, tytłają w błocie. Zwierzęco-ludzka ciżba. My także poklepujemy osiołki, głaszczemy baranki, nielegalnie dokarmiamy sałatą kozy. Pod nogami plączą się zupełnie oswojone króliki, kaczki, indyki oraz inne ptactwo. (Prawie jak u Kochanowskiego „A rozliczni ptacy wkoło/ Odzywają się wesoło” [strasznie lubię tę czarnoleską formę: „ptacy”]).

Komórka brzęczy odczytuję esemesa.

A moja córka:

Patrz mama, rolnik i rolnetka.

-  Lornetka – poprawiam mechanicznie. – Może pan rolnik coś obserwuje?

Nieee, ona sama obserwuje.

-  Jak sama? – odpisuję esemesa.

-  No mamooo, sama! Pani rolnetka sama obserwuje i wiadro niesie.

 

Dzieci znakomicie odświeżają nasze wyczucie języka, prawda?

Jeśli ktoś z Państwa ma w zanadrzu takie dziecięce frazy, które rozkładają na łopatki nasze geriavickie, skostniałe myślenie – uprzejmie proszę podzielić się ze mną!

 

środa, 24 września 2014

Na wiatr...

Pocztówka francuska, niedatowana.


Jeremi Przybora: Jesienne listy (fragment)

W dzionek jesienny mglisty
lecą jesienne listy -
nim cisza je pochowa -
lecą jesienne słowa,
słowa, słowa
na wiatr:
"Wstawiłem zęby mamie",
"Pieniądze oddaj, chamie",
"Nieludzko ciebie kocham",
"To ździra ta Zocha",
"Paciorek za mnie zmów" -
deszcz słów, deszcz słów.

Wiersz z roku 1979, a podsłuchane przez Przyborę teksty jakby żywcem z facebooka wyjęte!


poniedziałek, 22 września 2014

Obowiązki domowe.


 


 - W wyższych sferach najmodniejsze są zmiany.
Rząd się zmienił. Pora roku się zmieniła. Ja chyba też powinienem coś zmienić...







- Może pościel?







- ...
 
 
 

sobota, 20 września 2014

Powierzchnia do wynajęcia.

Pocztówka holenderska, data stempla 1924 r.
Te huur voor reclame - do wynajęcia na reklamę.


Przed wykasowaniem trzeba choćby wzrokiem musnąć listy niechciane.
Tematy  obiecują pogrubienie rzęs i odchudzenie bioder (albo odwrotnie). Kilka dni temu jakiś pisarz przy komputerze wymyślił tytuł tak sprytnie, że nie dałam rady ot tak, po prostu skasować maila.
Pytanie Grupy Azoty: „A ty? Na jaki nawóz postawisz tej jesieni?” przykuło moją uwagę i nie pozwoliło przejść mimo, dopóki nie znajdę odpowiedzi.
No i,  proszę Państwa, nie popisałam się, bo jedyna odpowiedź, która przychodzi mi do głowy to: „na naturalny”.
 


środa, 17 września 2014

Pojęcie o luksusie.

Fotografia z archiwum rodzinnego


Zostańmy jeszcze przez chwilę przy języku reklamy (zresztą temat ten zapewne będzie wracał, jest jednym z moich ulubionych). W pewnym miesięczniku, którego cena wynosi 14 zł, znalazłam taką oto reklamę nowopowstałego krakowskiego osiedla mieszkaniowego:
"Czarodziejska to propozycja dedykowana osobom, których potrzeby znacznie wykraczają poza standardowe pojęcie luksusu."
Moje gałki oczne znacznie wykroczyły z orbit...


sobota, 13 września 2014

Kawa na ławę!

belgijska pocztówka-zdjęcie, 1921 r.
 
Przyjdą dzieciaki i wszystko po swojemu ponazywają. W przewidywalnej przyszłości zapewne z angielska. Wiadomo – bardziej światowo i nowocześnie. Bywa, że trochę nie ma wyjścia, bo na rynek wchodzi najmodniejszy iPod czy inny iNad; a upieranie się przy „odtwarzaczu wielofunkcyjnym” sensu wielkiego nie ma. Bywa jednak, że lepiej, łatwiej i prościej byłoby trzymać się polskiego.
To był przydługi troszkę wstęp. A teraz będzie ilustracja.
 
Hotel. Przy hotelu taras. Za tarasem strumyk. Za strumykiem plac zabaw. Lubię na rzeczony plac wypuścić dziatwę, iżby sobie popląsała. Potomstwo zajmuje się samo sobą, wówczas ja, kofeinistka potrzebuję do szczęścia cafè latte. W takiej sytuacji należy iść do hotelu, zdobyć kawę i chyłkiem ją przetransportować na plac zabaw. Obsługa hotelowa trochę krzywo patrzy na takie wybryki. Nie wszyscy odnoszą kubeczki. (Sprostaj Narodzie wymogom kultury/Odnieś kubeczek ubrudzon który!). Lepiej więc z góry zapłacić, a potem podrzucić porcelanę w zasięg pracy kelnera. Mam to przećwiczone.
A zatem.
Idę do baru. Nikogo za kontuarem. Czekam. Ekspres poświstuje, ręce mi się trzęsą, w gardle zasycha... Nikogo. Pochrząkuję, potupuję. Nic. Ale za chwilę... przemyka manager Robert (wiem, bo managera podpisano na klapie służbowej marynarki – gdyby się zawieruszył, wiadomo, któremu hotelowi oddać managera). Manager też się rozgląda. W końcu wzdycha i idzie robić mi kawę.
-         To ja od razu zapłacę... –  sięgam po portfel.
Manager zerka nieszczęśliwy w stronę kasy, krzywi się trochę.
-         Nie, teraz nie – ewidentnie chce mnie spławić – zaraz przyjdzie kolega, to panią wyczardżuje na stoliku.
-         Cooo?  - uszom nie wierzę.
-         Zaraz przyjdzie kolega, to panią wyczardżuje na stoliku. – powtarza głośniej.
-         Ale...ja....tylko za kawę zapłacić chciałam. – próbuję tłumaczyć intencje.
Nie zrozumiał.
Oddalił się pośpiesznie i jeszcze raz rzucił przez ramię: na stoliku...
(Kurtyna)
 
*  *  *
Jeśli Wy także macie w zanadrzu jakieś kwiatki z angielsko-polskiej rabatki uprzejmie proszę dać znać!
 


czwartek, 11 września 2014

Więcej niż tysiąc...

 
Wiemy z reklamy, że pewien cukierek wyraża więcej niż tysiąc słów. Mój dzisiejszy wpis jest wprawdzie skromny (obiecuję dłuższy jeszcze w tym tygodniu), ale zdjęciowy cukierek uroczy, prawda?
Pocztówka wysłana z okazji Nowego Roku z Bredy do Rotterdamu,1939 r.

niedziela, 7 września 2014

Kochany pamiętniczku...


Dzisiaj będzie lekcja po(d)glądowa dla młodzieży.


Otóż kiedyś też istniały blogi, tylko nazywały się pamiętnikami; jeszcze wcześniej – sztambuchami. Prawie obowiązkiem nastoletnich dziewcząt było zapiski pamiętniczkowe prowadzić, lub przynajmniej zacząć. Z reguły kryzysy emocjonalne sprzyjały aktywności pamiętnikowej.
Jednakowoż dawny pamiętnik nie posiadał funkcji „dodaj komentarz”.

Odpowiednikiem e-maili były listy. Pisało się je ręcznie (sic!). Funkcja „sprawdzanie pisowni” polegała na dostępie do trzytomowego słownika języka polskiego. Natomiast stosunkowo łatwo można było dołączyć plik, np. zdjęcie.

Ludzie urodzeni przed rokiem 1980 powinni jeszcze  pamiętać świat bez sms-ów. Ich rolę pełniły kartki pocztowe. Kiedy człowiek chciał napisać „Pozdrowienia z Władysławowa dla Cioci i Wujka. Zenuś” robił to przy pomocy kartki pocztowej. Taki starodawny sms szedł do adresata około 3 dni. Wymagał też od nadawcy niewielkich nakładów finansowych w postaci znaczka.

W załączeniu belgijska kartka pocztowa, sprzed 100 lat (dokładnie!), wysłana z Roux do Sombreffe 19 marca 1914. Doszła dzień później – potwierdzone stemplem.
Standard nieosiągalny dla poczty polskiej do dziś...

środa, 3 września 2014


Mój pierwszy POST. Choć, niezupełnie... Bo za moooich czasów post znaczył coś zupełnie innego. Po prostu mięchem i kiełbachą nie należało się obżerać.
W młodości miałam silniejszy charakter niż mam teraz; pościłam zatem z pobudek wzniosłych (religijnych) oraz praktycznych (zrzucić trochę sadła).

Sprawy uległy odwróceniu. Teraz szykownie jest sfotografować kanapki, które się zabiera do pracy, wrzucić je do internetu oraz dopisać post-a.
 
Niniejszym, jako nowoczesna czterdziestotrzylatka będę POSTy wypisywać. A co mi tam! Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni...
 
Zapraszam wszystkich na moją stronę www.geriavity.pl