belgijska pocztówka-zdjęcie, 1921 r.
|
Przyjdą dzieciaki i wszystko
po swojemu ponazywają. W przewidywalnej przyszłości zapewne z angielska.
Wiadomo – bardziej światowo i nowocześnie. Bywa, że trochę nie ma wyjścia, bo
na rynek wchodzi najmodniejszy iPod czy inny iNad; a upieranie się przy
„odtwarzaczu wielofunkcyjnym” sensu wielkiego nie ma. Bywa jednak, że lepiej,
łatwiej i prościej byłoby trzymać się polskiego.
To był przydługi
troszkę wstęp. A teraz będzie ilustracja.
Hotel. Przy hotelu
taras. Za tarasem strumyk. Za strumykiem plac zabaw. Lubię na rzeczony plac wypuścić
dziatwę, iżby sobie popląsała. Potomstwo zajmuje się samo sobą, wówczas ja,
kofeinistka potrzebuję do szczęścia cafè latte. W takiej sytuacji należy iść do
hotelu, zdobyć kawę i chyłkiem ją przetransportować na plac zabaw. Obsługa
hotelowa trochę krzywo patrzy na takie wybryki. Nie wszyscy odnoszą kubeczki. (Sprostaj
Narodzie wymogom kultury/Odnieś kubeczek ubrudzon który!). Lepiej więc z
góry zapłacić, a potem podrzucić porcelanę w zasięg pracy kelnera. Mam to
przećwiczone.
A zatem.
Idę do baru. Nikogo za
kontuarem. Czekam. Ekspres poświstuje, ręce mi się trzęsą, w gardle zasycha...
Nikogo. Pochrząkuję, potupuję. Nic. Ale za chwilę... przemyka manager Robert
(wiem, bo managera podpisano na klapie służbowej marynarki – gdyby się
zawieruszył, wiadomo, któremu hotelowi oddać managera). Manager też się
rozgląda. W końcu wzdycha i idzie robić mi kawę.
-
To ja od razu zapłacę... –
sięgam po portfel.
Manager
zerka nieszczęśliwy w stronę kasy, krzywi się trochę.
-
Nie, teraz nie – ewidentnie chce mnie spławić – zaraz
przyjdzie kolega, to panią wyczardżuje na stoliku.
-
Cooo? - uszom nie
wierzę.
-
Zaraz przyjdzie kolega, to panią wyczardżuje na stoliku. –
powtarza głośniej.
-
Ale...ja....tylko za kawę zapłacić chciałam. – próbuję
tłumaczyć intencje.
Nie
zrozumiał.
Oddalił
się pośpiesznie i jeszcze raz rzucił przez ramię: na stoliku...
(Kurtyna)
* * *
Jeśli Wy także macie w
zanadrzu jakieś kwiatki z angielsko-polskiej rabatki uprzejmie proszę dać znać!
Szok! Też by mi szczęka ze zdumienia opadła. I jeszcze ten przedrostek "wy-" jakoś niedobrze mi się kojarzy. Przeczardżować - też nieładnie. To może zaczardżować? Mnie nieustannie gonią dwa takie potworki. Jeden stary: "eurofirany". Drugi nowszy: usługi i towary "dedykowane". Pozdrawiam - Bożena
OdpowiedzUsuń...dedykowanie doczeka się chyba wkrótce osobnego wpisu!
OdpowiedzUsuńRCh
Brawo za świetny styl i słuch językowy. Czekam na Pani książkę, będzie jak znalazł na długie, jesienne wieczory. Elcia
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńRCh
Podoba mi się Pani pisanie. Zaintrygowała mnie postać doktora Szroniewskiego. Czekam na książkę, żeby się przekonać czy "literatura kobieca" spodoba się facetowi. Tymczasem proszę o zintensyfikowanie blogowania. Mateusz z Zabrza
OdpowiedzUsuńProszę pisać, pisać, pisać - bo pisarz musi się wypisać. Trzymamy kciuki za wytrwałość i prosimy o więcej wpisów dotyczących naszej rzeczywistości. Iwona z Bytomia
OdpowiedzUsuńPani Iwono, cieszę się że zbłądziłam pod bytomskie strzechy.
UsuńAle uważam, że jakość jest ważniejsza od ilości.
RCh