sobota, 5 grudnia 2015

Święty Mikołaj w Holandii. Sztuka w 7 aktach


Święty Mikołaj w Holandii. Sztuka w 7 aktach.



Występują:

Dzieci 6 i 7 lat

Matka dzieci

Św. Mikołaj (nazywany tutaj Sinterklaasem)

Zwarte Pity (oryg. Zwarte Piet, czyli Czarne Piotrusie, pomocnicy św. Mikołaja, robią psikusy, rozdają peppernootjes – małe, twarde ciasteczka)

Amerigo – koń św. Mikołaja

 

19 listopada.

Św. Mikołaj przypływa do portu (na co dzień mieszka w Hiszpanii). Potem przez całe miasto przechodzi parada: Zgraja Zwarte Pitów na platformach, w autobusach, kawalkada konna, orkiestra).

-  Mamo, mamo, pójdziemy???  - Setny raz ten sam tekst od rana.

-  Taaaak...

Chce mi się iść, jak psu gryźć trawę. Piździ tak, że normalnie u nas w Kieleckim to przyjemne zefirki wieją... Ale jasne, idziemy. Deszcz zacina, ale komu by to przeszkadzało... Te same dzieci, które w innych okolicznościach nie mogą przejść 800 metrów, „bo nóżki bolą” zapindalają w paradzie, wężykiem przez pół Hagi. Jeszcze entuzjastycznie śpiewamy piosenki. Wracam przeziębiona. Dziatwa szczęśliwa, dostały kilka ciasteczek...

23 listopada (po szkole)

-   Mamoooo, mamo trzeba zrobić prezenty dla Zwarte Pitów. Dziiiiiiiś!!! One muszą coś dostać, rozumiesz? Bo one siedzą u nas w kominku i pod-słu-chu-ją co byśmy chciały dostać od Sinterklaasa.

Przez cały wieczór układamy mozaiki z pierońsko małych elementów. I nagle wrzask. Płacz. Wycie. Trzęsienie Ziemi.

-   Mamoooo, ona mnie trąciła i mi się rozsypało! To ja też jej wysypałam, bo ona by miała, a ja nie!!!

Bum! Łup! Bum! Łup...

Rozdzielam walczące strony, dezynfekuję rany, wycieram gluty, rozbrajam minę.

-   Jak uśniecie, to wam ułożę te mozaiki od nowa... – pocieszam pociechy.

-   To dobrze, bo one nam za to przyniosą peppernootjes do butów. – Szepczą mi w ucho, całe przejęte. –  Przyjdą, zobaczysz, przyniosą nam...

Cholera. Nie mamy w domu żadnych peppernootjes, ani innych ciasteczek, które mogłyby robić za prezent od Zwarte Pitów. Sprint do sklepu, czynne do 21.00.

Potem do północy – mozaiki. Terapia manualna, wyciszenie...

27 listopada

Idę do sklepu z zabawkami. Wydaję krwawicę na wypasione zestawy LEGO.

28 listopada

-   Mamo wypadł mi ząbek, to ten jeden raz, tak wyjątkowo, nie dam Wróżce Zębuszce, tylko Sinterklaasowi. Bo on się barrrrdzo ucieszy.

-   Oczyyyywiścieee!

Pod kominkiem znajduję zapakowany ząbek i list: „Byłam gżeczna cały rok, chćałabym za zombek lizaka”.

Sklep do 21.00. W zasadzie uwielbiam wieczorne spacery. W deszczu też się przyjemnie spaceruje.

3 grudnia

-   Mamooo, Mikołaj jest już blisko. Ale pani w szkole powiedziała, że dzisiaj trzeba do kominka włożyć marchewki – aż się zapluły z emocji – bo Amerigo wyczuje zapach marchewek.

-   Że co Ameryko?

-   Mama! A-ME-RI-GO. No koń Sinterklaasa tak się nazywa, przecież. Co ty nie wiesz?

-   Nie. Nie bardzo. A marchewka może być smażona, w słoiku?

-   No, mamoooo – patrzą mnie dwie pary załzawionych oczu. Zwariowałaś?

Sklep do 21.00. W kolejce do kasy robię bilans życiowy: mam 44 lata, kupuję marchewkę, żeby koń Sinterklaasa się napasł. Ja pitolę!

Marchewka (holenderska, szklarniowa) w kominku. Padam i śpię. Ale coś mnie budzi nad ranem, dławi jakiś niepokój. Marchewkę trzeba zabrać z kominka! Bo przecież koń ją zjadł! Utylizuję marchewkę. Jest piąta rano.

4 grudnia

-   Mamo, przyjdzie jutro?

-   No nie wiem. Może przyjdzie.

-   A jak nie przyjdzie? Buuuuu....

5 grudnia (bo w Holandii przychodzi 5 XII)

Dzwoni telefon. Dzieci rzucają się na słuchawkę.

-   Cześć babciu! No...Był...LEGO, długopisy i czekoladę... No.... No...Tak...od Sinterklaasa, to taki holenderski Mikołaj. No... Bo MAMA TO NAM NIC NIE KUPIŁA!
 

Kurtyna.

 


 

 

sobota, 31 października 2015

Piąte, szóste, siódme


 
Oto dalsza (i ostatnia już) część obrazkowych żartów o ojcostwie. Poprzednia porcja pochodziła z...lipca. Jest to chyba najdłużej odkładana puenta Nowoczesnej Europy... Wiadomo, że napięcie trzeba stopniować. No ale może tym razem troszkę przesadziłam...
Otóż były wakacje. Wówczas należy odpocząć, zwłaszcza od komputera. Potem był okres - by tak rzec - powakacyjny. Aż do teraz. Zatem chcę zdążyć z postem zanim mnie listopad dopadnie!

A wracając do obrazu ojcostwa: wyczerpanie, wyniszczenie, zubożenie powyższego papy jest dla mnie w pełni zrozumiałe. Ja sama byłam mniej więcej w takiej kondycji (vide obrazki) już po przyjściu na świat drugiego dziecka.

wtorek, 23 czerwca 2015

Dzień Ojca

Na dzisiaj rarytas: cykl pocztówek sprzed wieku o ojcostwie. Niebawem pojawią się tutaj kolejne pocztówki z tej serii.


wtorek, 2 czerwca 2015

"Geriavity" w Amsterdamie

Najbliższe spotkanie autorskie odbędzie się w Domu Polskim w Amsterdamie.
Zapraszam wszystkich na wieczór z "Geriavitami" w sobotę, 6 czerwca o godz. 18.00.
Adres: Keizersgracht 174, Amsterdam.

Do zobaczenia!/Tot ziens!




piątek, 22 maja 2015

Przed wyborczą ciszą

Rys. F. Themerson


Fragment z "Pamiętników" Jana Chryzostoma Paska o tym, jak kiedyś przebiegały - nazwijmy to - debaty. Rok 1669, przed elekcyją Michała Korybuta Wiśniowieckiego.


Nazajutrz pozjeżdżali się do szopy. Okryły wojska pole; dopiero różni różnie dają sentencyje, ten tego, ten zaś inszego chwaląc. Ozwie się jeden szlachcic z województwa łęczyckiego, którzy zaraz nad kołem stali na koniach: "Nie odzywajcie się kondeuszowie, bo tu będą kule koło łba latały". Senator jeden opowiedział mu coś crude. Kiedy to poczną ognia dawać: senatorowie z miejsc w nogi między karety, pod krzesła; rozruch, tumult. Zaraz insze chorągwie skoczyły z drugą stronę piechotę potrącać, deptać; piechota w rozsypkę.(...) Takci skończyła się owa sesyja tragicznym widowiskiem.
Starszyzna przecie powyjmowali każdy swoich; obróciły się chorągwie w pole. A panowie biskupowie, senatorowie powyłazili spod krzeseł, spod karet, w pół ledwie żywi, i pojechali do gospód, drudzy też, co w polu stali, do namiotów.

Następnego dnia sprawy przybrały taki obrót:

Nazajutrz sesyja nie była, bo się panowie smarowali po utrząśnieniu i olejki, hiacynty pili po przestrachu.

...czyli chyba już wiadomo po co kandydatom dzień przedwyborczej ciszy.



poniedziałek, 4 maja 2015

Spotkania na Mazowszu








Szanowni Państwo!

Zapraszam wszystkich na spotkania i rozmowy wokół "Geriavitów". Będę tam:

7 maja, godz. 19.00 Warszawa, Biblioteka XX na Śmiałej 24 (Żoliborz)
9 maja, godz. 18.00 Jabłonna, Sala Widowiskowa Domu Ogrodnika, ul. Modlińska 102
11 maja, godz. 17.00 Grójec, Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna, al. Niepodległości 20

Do zobaczenia!


wtorek, 28 kwietnia 2015

Holandia czyta, cz.II


W Utrechcie promocją czytelnictwa zajmują się pomniki (na zdjęciu krużganki obok słynnej katedry św. Marcina) oraz...uliczne latarnie. Jedna z uliczek w samym centrum Utrechtu (Korte Smeestraat) oświetla przechodniom drogę przy pomocy okrągłych lamp z napisem "Evening time is reading time".
Każda kolejna lampa nieco bardziej niż poprzednia "zasłania się" roletą, ostatnia na Korte Smeestraat jest już cała zasłonięta.




poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Holandia czyta.

W najbliższy czwartek Światowy Dzień Książki. Z tej okazji chciałaby zamieścić tutaj kilka obrazków związanych z książką. Owe obrazki pochodzą z Holandii, a dokładniej z Hagi. Na ulicach tego miasta można zobaczyć takie oto biblioteki:



 
 

czwartek, 9 kwietnia 2015

I cóż że ze Szwecji?

Od dobrych kilku lat kryminały są u nas prawie tak popularne jak elementarz. Spóźniona (jak zwykle mam kłopot, aby nadążyć za modą literacką) czytam klasyka gatunku, Hennika Mankella. Za około 30 zł za tytuł można dostać uczciwą dawkę grozy. Wszystko zręcznie zrobione: kibicujemy policjantowi (dzielny, dzielny Kurt Wallander), roztrząsamy detale, odrazą nas napawa paskudny bandzior, dziwimy się, że inspektor kryminalny jeszcze nie wpadł na pomysł, a my już czterdzieści stron temu wiedzieliśmy... W całej serii o dzielnym Wallanderze jest też pewien aspekt humorystyczny. Wszystkie paskudne przestępstwa, zabójstwa, gwałty i wymuszenia (po kilka w każdym tomie) mają miejsce w szwedzkim miasteczku Ystad, które liczy niespełna 20 tysięcy mieszkańców.
Uwaga! Ostrzeżenie przed nadchodzącą majówką i sezonem letnim: omijać z daleka Ystad! Nie wsiadać na prom w Świnoujściu, lepiej drogi nadłożyć...
Nie dość, że w Ystad niebezpiecznie, to jeszcze jak to w Skanii: gwałtowne zjawiska meteorologiczne, morze huczy groźna falą, deszcz siecze prosto w twarz, odludzia, pustkowia, ciemności (szwedzkie noir!)...
Jest również mgła. Nie dziwota, jak mijać się z prawem, to we mgle. Ale dlaczego w dwóch tomach z serii WAB o dzielnym Wallanderze owa mgła jest gęściejsza?

No może ja się czepiam? Ale czyżby taka wersja była -  zdaniem redakcji - lepsiejsza?


wtorek, 24 marca 2015

O tęsknocie Jeremiego

 
Wiosna, to wiosna, nie ma rady: coś o kwieciu, miłościu i ogólnej podatności na uczucia wyższe musi być!
Pamiętają Państwo:

Nie zakocham się tej wiośnie
na przekór!
- No i słusznie, boś nie
w tym wieku!

Ślicznie o miłości jest w "Listach na wyczerpanym papierze", bo jakże mogłoby być inaczej, kiedy poeta (Jeremi Przybora) i poetessa (Agnieszka Osiecka) miłość sobie wyśpiewują? Wszystko jak należy: depesze, listy, zaklęcia, płatki anemonów w kopercie... Kredytu we frankach pewno  nie mieli! Saska Kępa pachniała odpowiednio, sami Państwo wiedzą.
Ale jeden list wiosenny (Jeremiego do Agnieszki) naprawdę mnie zaskoczył:

Zacna Agusiu!
Było tak. W "mojej" kwiaciarni zobaczyłem bardzo piękne róże niezwykłego koloru. Wyobraź sobie róże lila! Ogarnęła mnie taka żałość, że nie mogę tych róż Tobie posłąć na Kępę, że wpadłem na pomysł, żeby je jednak na Kępę posłać - Twojej Mamie.

Czy słyszał kto o innym przypadku, niż ten wyżej opisany, aby mężczyzna pod nieobecność swojej ukochanej z różami do teściowej* poleciał?

Teściowej w sensie symbolicznym, w powyższym przykładzie miłosnej pary
 nikt nie krępował miłości urzędowymi papierami.

wtorek, 17 marca 2015

Sztuka kulinarna

Kilkanaście lat temu głośno było o "Korektach" Jonathana Franzena*.
Ta książka nie upiększa świata i nie przynosi łatwych ukojeń. O fabule zakrojonej szeroko, choć "do wewnątrz" nie będę opowiadać. Kto zechce - przeczyta.
Na dziś fragment o jedzeniu:

Żółte brukwiowe poletko psiego gówna, wątróbka tak wypaczona przez smażenie, że nie była w stanie leżeć równo na talerzu, zbitek drewnianych liści buraka - pogniecionych i powykrzywianych, ale wciąż w całości - niczym mokrawy sprasowany pisklak w skorupce jajka albo starożytne poskręcane zwłoki na bagnach, przestrzenne relacje pomiędzy poszczególnymi składowymi posiłku przestały być dla Chippera przypadkowe, stały się nadciągającą trwałością, ostatecznością.

Kto w dzieciństwie był niejadkiem, wie w czym rzecz...

J. Franzen, Korekty, przeł. A. Nakoniecznik, J. Grabarek, Świat Książki, Warszawa 2004

sobota, 7 marca 2015

...a nie poszedłby pan ze mną do Saskiego Ogrodu?

Zdjęcie pocztówkowe, pocz. XX w., kupione na targu staroci w Delft.

Dzisiaj, w  Dniu Kobiet, wyjątki z "Esther" Stefana Chwina*:

A kiedy nadszedł wieczór, zaczęła przymierzać suknie. Janka wyciągała jedną po drugiej z orzechowej szafy, a ona, przykładając do piersi marszczone jedwabie, okręcała się przed wysokim lustrem, po czym po chwili wahania odrzucała kwiecistą materię na łóżko, gdzie między oparciami z giętego drewna rósł kolorowy stos skłębionych płócien, batików, organdyn. "Ta kremowa, z zaszewkami, będzie chyba ładniejsza, prawda? Zobacz, a ta? A gdyby tak dodać różę? O, tu, na ramieniu?" I już sztuczna róża wędrowała z okrągłego pudełka na ramię panny Esther, przypinana przez Jankę do marszczonego krepdeszynu, który mienił się w słońcu pawimi odcieniami.

Piękna i uwielbiana była owa Esther, a oprócz biegłości w strojeniu posiadała niecodzienne zdolności mimiczne. A było tak:

"Panie Aleksandrze, a nie poszedłby pan ze mną do Saskiego Ogrodu, świeżością lata troszkę pooddychać?"
Do Saskiego Ogrodu! Ach, Boże drogi!
Z jakąż szybkością narzucałem na siebie płaszcz! Jak plątała mi się chustka zawiązywana pod szyją! Potem biegiem na dół po schodach, żeby nie czekała nawet minuty! Popołudnie spędziliśmy na żwirowanych ścieżkach koło fontanny. Potem zaszliśmy do cukierni Milewicza na napoleonki. Jadła łapczywie, ze śmiechem oblizując krem z palców - ten lekki, zaraźliwy, trochę zaczepny śmiech potrafił rozbawić najsmutniejszych nawet gości, którzy znad filiżanek z herbatą rzucali ku nam karcące spojrzenia, lecz już po chwili, widząc jej zabawnie uniesione brwi i zmrużone oczy, gotowi byli wybaczyć nam wszystko.

Ćwiczenie do kawy: mrużymy oczy, podnosimy brwi (jednocześnie) i śmiejemy się przy tym zaczepnie.

PS. Być może z trudem przychodzi mi podziw dla Esther, ale "Hanemanna" przeczytać należy koniecznie!

Stefan Chwin, Esther, Tytuł, Gdańsk 1999.

środa, 4 marca 2015

Mistrz gospodarności.

Przygarnęłam wyrzuconą przez kogoś innego książkę pt. "Miasteczka dobrej sławy"*. Wahałam się kilka minut, czy książkę zatrzymać. Bo gdzie ja ją postawię? Miliony starych, w dodatku cudzych roztoczy..., ale szybko okazało się, że pasujemy do siebie. "Miasteczka..." zmieściły się w moim domu (choć z reguły domy mieszczą się w miasteczkach).
Przeczytałam, pokrótce opowiem. W roku 1967 dwutygodnik "Rada Narodowa" z Ministerstwem Gospodarki Komunalnej, Komitetem Drobnej Wytwórczości i kilkoma innymi podmiotami o równie długich nazwach ogłosiły konkurs pt. "Mistrz Gospodarności" dla małych miasteczek (poniżej 10 000 mieszkańców).
Przedsięwzięcie objął swoim patronatem Ogólnopolski Komitet Frontu Jedności Narodu "ten najbardziej masowy ruch społeczny, odzwierciedlający wspólną postawę wszystkich świadomych i aktywnych obywateli wobec zasadniczych interesów narodu i państwa socjalistycznego..."
Dobra, dobra już Was nie męczę. Dalej było oczywiście o ideowo-wychowawczym dorobku, "zespoleniu w zaspokajaniu własnymi siłami" (no serio...), umacnianiu jedności moralno-politycznej...
...ale potem o placykach, miejscach pracy, przystankach autobusowych, pomnikach, kilometrach sieci wodociągowych, rozwoju przemysłu. Żory, Stary Sącz, Złotów, Chodzież, Syców, Mońki... O każdym z tych miejsc przeczytałam, w niektórych byłam, ale to podkarpacki Brzozów naprawdę poprawił mi humor. Uważam, że mieszkają tam najwięksi optymiści w Polsce! Otóż Brzozowianie za Gierka postawili fontannę , wybudowali dwa zbiorniki przeciwpożarowe, basen, dwa domy handlowe i podjęli inne słuszne działania. Ale wcześniej (w okresie zaborów) wybudowano w Brzozowie dworzec kolejowy, choć nie ma i nigdy nie było tam kolei! (projekt utknął na etapie planów, budynek dworca na zdjęciu).
To się nazywa zapał!!!
 
Tę historię postanowiłam Państwu opowiedzieć dowiedziawszy się, że warszawski Ratusz planuje na weekend otwarcie II linii metra. W Brzozowie nie takie rzeczy...
Serdecznie pozdrawiam Brzozów!


Miasteczka dobrej sławy, oprac. J. Breitkopf, Interpress, Warszawa 1978.
____________________________________________________________________________________

I jeszcze trochę zaległych spraw z lutego (chronologicznie):
Dziękuję Hażanom, którzy spędzili ze mną wieczór 5 II, za wspaniałe przyjęcie "Geriavitów".  
Szczególne podziękowania dla aktora, Wojtka Cecherza za brawurowe przeczytanie fragmentów powieści. Relacja zdjęciowa dostępna w internecie.
Równie mocno pozdrawiam Karczew, Otwock i okolice (spotkanie 21 II). Dziękuję za wszystkie rozmowy wokół "Geriavitów"! Czuję, że jeszcze do Was wrócę...




piątek, 20 lutego 2015

Ogłoszenie parafialne

Ogłasza się krótką przerwę techniczną (dziesięciodniową) na niniejszym blogu. Autorka wybiera się z ziemi niderlandzkiej do Polski podśpiewując raźno "Już kuferek stoi zrychtowany...".
Nie przewidziano miejsca w walizce dla komputera - szokowa terapia odwykowa! Za to przewidziano spotkanie autorskie w karczewskim Centrum Kultury (sobota, 21 II, godz. 15.30). Serdecznie zapraszam!

W kolejną sobotę, 28 II od godz. 17.10 będę gościem w Radiu Dla Ciebie w programie Strefa Kultury. Pomacham do mikrofonu.

sobota, 7 lutego 2015

Świety Walenty mniej nadęty, cz.III

Żarty żartami a Walentynki już za tydzień! Być może niektóre panie nerwowo szukają stosownego upominku dla swego Romea...


piątek, 30 stycznia 2015

Święty Walenty mniej nadęty cz.II

Grecka pocztówka, pocz. XX w.

"W dobrych małżeństwach, czyli takich, które nie mają zamiaru się ze sobą rozwieść, następuje zwykle ze strony mężczyzny zobojętnienie. Zaczyna spoglądać na własną żonę jak na własną nogę, to znaczy, że ani się nią nie zachwyca, ani jej się nie dziwi, ani jej nie spostrzega. Ot noga - jak noga".

...powiedziała Magdalena Samozwaniec w "Tylko dla kobiet" w 1946 roku.
Nic dodać, nic ująć. Czy jednak mężatki nie byłyby znużone nieustannym zachwytem?


*    *    *     *     *
Szanowni Państwo!
5 lutego, o godzinie 19.00, przy Alexanderstraat 25 w Hadze odbędzie się mój wieczór autorski poświęcony "Geriavitom". Zapraszam!

środa, 28 stycznia 2015

Na górze fiołki, na dole róże...



Pocztówka francuska, niedatowana
 
 
Ach te cudne, grafomańskie wierszyki o tęsknocie, miłości, różach na dole, fiołkach - wiadomo...

Ci dwoje powyżej przypomnieli mi B., koleżankę z podstawówki. W okolicach drugiej klasy hitem ośmiolatki było posiadanie pamiętnika i wpisywanie weń zabawnych lub mądrych (mądrości skrojone na miarę wieku!) rymowanek. Wówczas jeszcze miałam ambicje być trendy i sama rzeczony pamiętnik posiadałam, a wspomniana wyżej B. fioletowym flamastrem wpisała mi taki oto wierszyk:

Nie kochaj marynaża*,
bo to straszna granda,
Umówisz się z jednym,
przyjdzie cała banda.

(pisownia oryginalna)

Zastosowałam się do zaleceń. Nie kochałam marynaża. Marynarza, zresztą też nie. Słaby ze mnie wilk morski, nawet nie umiem pływać. Na nadmiar amantów (jakiejkolwiek profesji) również się nie uskarżałam.
Ale wierszyk, którym mnie obdarowano za późnego Gierka pamiętam do dziś.

Był też inny wierszyk, zadedykowany mi przez M., o nucie ogólnopatriotycznej, który stawiał przede mną większe zadania niż tylko prawidłowe pokierowanie uczuciami. Zapamiętałam finałową strofę:

Bądź polską dzieweczką z krwi i kości,
Ozdobą polskiej ludzkości.

No nie wiem, czy dam radę...


*  *  *
PS. Jeśli ktoś z Państwa też ma takie piękne wiersze, proszę zostawić ślad w komentarzach.

sobota, 24 stycznia 2015

Święty Walenty mnej nadęty.

Pocztówka (prawdopodobnie) amerykańska, wysłana z Ameryki do Francji w r. 1909.

Czas serduszek, karteluszek, misiaczków, prosiaczków przed nami.
Na tym blogu będzie, naturalnie, troszeczkę inaczej...
Dzisiaj pierwsza pocztówka z serii "miłość na gorzko". Zabawa potrwa do dnia św. Walentego.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Każdy wiek, jak to mówią...

Dzień Babci i Dziadka za pasem. Postanowiłam przewertować zasoby pocztówkowe, aby móc jakoś adekwatnie zilustrować okazję. W celu zachowania parytetu: na starym, pocztówkowym zdjęciu babcia, a w poniższym  utworze lirycznym - dziadek.

Wygląda na to, że kiedy niełaskawe bogi wpędzą człowieka w czas (nieodwołalnie) dojrzały pozostają nałogi... Jeśli już je mamy, no cóż, pozostaje się nimi cieszyć!

Bretania. -(dosł.) Stara palaczka


Spóźnione refleksje

Każdy wiek, jak to mówią, ma swe przyjemności.
A więc zdrowych wyrostków nęci piłka nożna,
Dojrzalszych absorbują rozkosze miłości,
Z czasem zaś i nauce poświęcić się można.

Każdy wiek, jak to mówią, ma swe przywileje.
Prawda to jest banalna i slogan utarty,
Toteż ja, proszę państwa, odkąd się starzeję,
Mam całkiem nową pasję, mianowicie - karty.

Lecz - do licha! - dlaczego tak późno zmądrzałem?
Co dotychczas robiłem? Dużo głupstw, niestety!
Goniłem przez pół wieku za czczym ideałem,
Wabiły mnie podróże, wiersze i kobiety...

Karty! Kto je wynalazł, ten jest dla mnie geniusz!
Nie jakiś Archimedes, Newton, czy Marconi,
Od kart się nie uwolnisz, gdy ci weszły w rdzeń już,
Za nimi odtąd stale wyobraźnia goni.

Teraz, gdym się zestarzał, umysł mam otwarty,
Przejrzałem, zrozumiałem i wiem już niezbicie,
Że przez to, iż tak późno zacząłem grać w karty,
Bezpowrotnie i głupio zmarnowałem życie.

Jan Brzechwa, Wiersze wybrane, PIW, Warszawa 1981.


 

A skądinąd, "Brzechwa dzieciom" to jeszcze nie cały Brzechwa... Szczerze polecam Brzechwę dla dorosłych!
 
 

środa, 14 stycznia 2015

O literze "R"


Pocztówka niemiecka, lata 50.

Dzisiaj krótki fragment z "Profesora Tutki" Jerzego Szaniawskiego.

"...literę r spotykamy na każdym kroku. Lubi ona osiadać zwłaszcza w takich słowach jak tragizm, rozpacz, piorun, krew lub armata. Ja chciałem powiedzieć łagodnie o bieli, ciszy, o śniegu".

niedziela, 4 stycznia 2015

Cykl: szczerbate refleksje.



Wycieczka do Rotterdamu w celach sentymentalno - krajoznawczych. Sentymenty dotyczą dorosłych, krajoznawstwo - nieletnich. Parkujemy pod tutejszym domem handlowym Bijenkorf (bijenkorf - ul). Trasę z podziemnego parkingu do wyjścia na pobliski bulwar zaprojektowano według najświętszych reguł konsumpcjonizmu - jedyna droga wiedzie przez środek sklepu. Trwa szaleństwo wyprzedaży. Bijenkorf przeludniony (a właściwie przepszczulony), zatem ja, Królowa-Matka ściskam dzieci za ręce, żeby się nie zawieruszyły w  potężnym ulu. Docieramy do wyjścia, zaczerpujemy powietrza, a dziecko pyta:
- Mamo, czy Nowy Rok dlatego jest "nowy", że wszyscy muszą mieć wszystko nowe?