czwartek, 9 kwietnia 2015

I cóż że ze Szwecji?

Od dobrych kilku lat kryminały są u nas prawie tak popularne jak elementarz. Spóźniona (jak zwykle mam kłopot, aby nadążyć za modą literacką) czytam klasyka gatunku, Hennika Mankella. Za około 30 zł za tytuł można dostać uczciwą dawkę grozy. Wszystko zręcznie zrobione: kibicujemy policjantowi (dzielny, dzielny Kurt Wallander), roztrząsamy detale, odrazą nas napawa paskudny bandzior, dziwimy się, że inspektor kryminalny jeszcze nie wpadł na pomysł, a my już czterdzieści stron temu wiedzieliśmy... W całej serii o dzielnym Wallanderze jest też pewien aspekt humorystyczny. Wszystkie paskudne przestępstwa, zabójstwa, gwałty i wymuszenia (po kilka w każdym tomie) mają miejsce w szwedzkim miasteczku Ystad, które liczy niespełna 20 tysięcy mieszkańców.
Uwaga! Ostrzeżenie przed nadchodzącą majówką i sezonem letnim: omijać z daleka Ystad! Nie wsiadać na prom w Świnoujściu, lepiej drogi nadłożyć...
Nie dość, że w Ystad niebezpiecznie, to jeszcze jak to w Skanii: gwałtowne zjawiska meteorologiczne, morze huczy groźna falą, deszcz siecze prosto w twarz, odludzia, pustkowia, ciemności (szwedzkie noir!)...
Jest również mgła. Nie dziwota, jak mijać się z prawem, to we mgle. Ale dlaczego w dwóch tomach z serii WAB o dzielnym Wallanderze owa mgła jest gęściejsza?

No może ja się czepiam? Ale czyżby taka wersja była -  zdaniem redakcji - lepsiejsza?


2 komentarze:

  1. Mnie to też brzmi kulawo, ale SJP chyba dopuszcza również i tę wersję? Mądraiuczona

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopuszcza, dopuszcza..., ale brzmi jakby młodszy aspirant tłumaczył, a sprawa przeszła przez redakcje i korekty znanego wydawnictwa.
    Do policji nic nie mam! :-)
    RCh

    OdpowiedzUsuń