środa, 15 marca 2017

O jednym ekscentrycznym Angliku


Za czasów Jana Kazimierza, kiedy u nas Chmielnicki, potop, wojna z Rosją i tym podobne zawieruchy - mieszkał sobie w Londynie niejaki Samuel Pepys. 
Dużo pracował, mało spał, żywo interesował się światem dokoła. Stroił się, dużo oszczędniej czynił wydatki na stroje żony niż własne, lubił się pokazać w nowej peruce. Utracone zęby zastępował wyrzeźbionymi z kości zwierzęcych, słowem: elegant pełną gębą. Znał biegle pięć języków, ale i nierzadko plótł bzdury. Lizus i karierowicz, choć jednocześnie roboty nie unikał. Zrobił sporą karierę w Royal Navy. Miał końskie zdrowie i koński apetyt, wina także sobie nie żałował. Sporo można dowiedzieć się o gastronomii siedemnastowiecznego Londynu z Pepysowych "Dzienników". Nie imały się go poważne choróbska, kręcił się w pobliżu ognisk zarazy, ale go jakoś nie trafiło, a nawet przeżył bardzo niebezpieczną, jak na owe czasy, operację pęcherza.

Towarzyski, istny pies na kobiety, obmacał pół Londynu, przyjaciółki, kochanki, służące, (kto się tam akuratnie nawinął) a czasami nawet...żonę. A jak już strasznie naświntuszył, to pisał o sprawie podwójnym szyfrem, osobliwą mieszanką języków. Często powierzał się boskiej opiece, leciał do kościoła, poprzysypiał sobie trochę, a potem duchowo umocniony znowu do teatru w nowej peruce... To na robotę się dziko rzucał, to na kobiety, by znów zatroskać się o los Anglii. W tle wielki pożar w Londynie, wojna z Holandią, aktualności polityczne... Jednak sam diarysta cały czas na pierwszym planie. Przez większość życia zajmował się statkami, toteż na starość, kiedy został sam (żona Pepysa, Elżbieta zmarła w 1669) ustatkował się wreszcie, przystopował z amorami i rozmiłował w książkach. Zyskał przyjaźń Isaaka Newtona i Christophera Wrena (to ten pan od St. Paul, w Londynie).

Mocą Pepysowego testamentu jego księgozbiór trafił do Magdalene College w Cambridge. Wśród kilku tysięcy przekazanych ksiąg poleżały sobie nieodczytane przez 150 lat, spisane wymyślnym szyfrem pamiętniki. Aż wreszcie pewien wikariusz znalazł klucz (także ukryty w książkach) i odcyfrował tekst. Pamiętniki opublikowano po raz pierwszy w Anglii, w XIX wieku. Pełne wydanie nie jest dostępne po polsku.
Wyboru i tłumaczenia dokonała Maria Dąbrowska. Trochę ją podejrzewam, że mogła pominąć co smaczniejsze kąski, ale i tak lektura, że palce lizać.

Wybór fragmentów w przygotowaniu. Proszę tu zaglądać.

Rękopis pamiętnika

Pepysiana w Magdalene College, Cambridge

Pepys i jego peruki


środa, 1 marca 2017

Chopin a histeria


1 marca 1810 roku  to prawdopodobna data urodzin Chopina (inna, niewykluczona 22 lutego). Fryderyk, jak to z geniuszami bywa, urodził się dwukrotnie. Umarł natomiast raz, z większą starannością, dokładniej, przy świadkach. Pozostały także dowody rzeczowe np. w postaci pośmiertnych odlewów Clesingera. I tak wymknąwszy się niebiańskiej ewidencji  żyje wielki Kompozytor wiekuiście, ale i ziemski żywot niedomknięty...

Awansem, już wczoraj oddałam hołd Fryderykowi bijąc pokłony pod pomnikiem autorstwa Wacława Szymanowskiego w Łazienkach. Obok, pod samiutkim cokołem, różni państwo płci rozmaitych, wytworną konfekcją sportową okryci używali cokołu, aby zaprzeć nóżkę i ćwiczenia rozciągające wykonać. 
- Najlepsze życzenia z okazji 207 urodzin, Fryderyku! - zadarłam głowę.
- Czekaj, czekaj, jak ci sportowi pójdą, to zejdę.
I rzeczywiście! Jak tylko sportowi odtruchtali Fryderyk zlazł z cokołu, zmalał do ludzkich rozmiarów i sobie oboje jako piersiowo niezdrowi, statecznie po mieszczańsku, zasiedliśmy na ławeczce.
- A pamiętasz co w listach Słowacki o mnie pisał? - wypalił Fryderyk bez zbędnych wstępów, ale z emfazą wielką aż mu grdyka zagrała.
- Coś pamiętam - szukałam nerwowo w pamięci "Byłem wczoraj u Czartoryskich. Zawsze to samo. Chopin grał na fortepianie, Mickiewicz improwizował. Wyszedłem w połowie wieczoru." Jakoś tak to szło?
- No. I wychodził skurczybyk! - zatrząsł grzywą Maestro.
- Może ten Julek umierał śmiercią powolną z nudów. Podpierał skroń dłonią, oczy zapałkami. Dotrwał do jakiejś pauzy i w długą na kieliszeczek absyntu...
- Histeryk jeden!
- A ty drugi... - wyrwało mi się.
- Bo szczęścia nie mam. Potem się ludzie śmieją. Widziałaś film "Chopin - o mnie chodzi, wyjaśnił - Pragnienie miłości".
- Widziałam. Wzruszający. Płaczliwy. Rozszlochać się można... - i znowu nie zapanowałam nad śmiechem - no dobra, by tak rzec "wyszłam w połowie wieczoru... "
- I jeszcze teraz Juliusza cytujesz! - Chopin rozkaszlał się widowiskowo.
- No przepraszam - chciałam go jakoś udobruchać - ale recenzję sprzed 15 lat pamiętam. Dobrze napisana!:

Nasz artysta Frycek Szopen
Do George Sand raz poczuł popęd
Lecz artysty los to męka
On kaszlący, ona Stenka.

Sportowi przytruchtali. Frycek bez słowa pożegnania w sekundę wlazł na cokół. No i się nie dowiedziałam czy przynajmniej czterowiersz mu się spodobał... Zadarłam głowę, ale nic. Twarz jak z kamienia.

*   *   *
O temperaturze stosunków między Słowackim a Chopinem można poczytać np. u Iwaszkiewicza w "Pamiętnikach". Rymkiewicz też o nich pisał naturalnie ("Słowacki. Encyklopedia").
W kinematografii rzeczywiście wielkie szczęście Chopina dotąd nie spotkało, ale na "Impromptu" z Hugh Grantem nie szkoda wieczoru.

A jeśli Państwo wiedzą kto wysmażył recenzję można się zgłosić do autorki bloga po odbiór nagrody rzeczowej.