Francuska pocztówka, datowana 1938.
|
Sponiewierał mnie październik, wychłostał wiatrem,
potraktował przymrozkiem, wiatrem w oczy... Najpierw w Polsce, teraz w
Holandii. Jesień żółciutka, przyjemna trzasnęła drzwiami. Zabrała
przymiotniki „złota, polska”, odesłała przysłówki „słotnie, szaro, srogo,
dżdżyście”. Prognoza pogody nie napawa... Aż by się chciało zdzielić po łbie
jakiegoś meteorologa.
Ale to już było w „Listach z
podróży” Jeremiego Przbory*:
Mijaliśmy właśnie z przyjacielem zdążając Aleją Abonentów,
ulicę Suczą, kiedy spostrzegliśmy, iż na rogu tych dwóch ulic jedni państwo
biją meteorologa. Była to niedziela, koło siódmej wieczór, dosyć już pusto i
mało atrakcji, więc przystanęliśmy zaciekawieni. Biła głównie ta pani obcasem
zdjętego z jednej nóżki pantofla – po głowie, a jej towarzysz przytrzymywał
ofiarę za połę płaszcza, ilekroć ofiara chciała się wywinąć. Kiedy przyjaciel
zdecydowany już był interweniować w obronie nieszczęśliwego, pani przerwała
nagle swoją pantoflową akcję...
Naturalnie sprawdzono w jakim stopniu rękoczyny poturbowały
nieszczęśnika. I jak to często w życiu bywa, okazało się, że przyczyny
frustracji leżą zupełnie gdzie indziej, niż nam się zrazu wydawało.
A nie – zaprzeczył synoptyk. – To było co innego. Tej pani
nie sprawdziła się moja prognoza matrymonialna. Obiecałem jej mianowicie, że
ożenię się z nią w prekluzyjnym terminie, i obietnicy tej, niestety, nie
dotrzymałem...
J. Przybora,"Listy z podróży", Warszawa 1993, s.144