Święty Mikołaj w
Holandii. Sztuka w 7 aktach.
Występują:
Dzieci
6 i 7 lat
Matka
dzieci
Św.
Mikołaj (nazywany tutaj Sinterklaasem)
Zwarte
Pity (oryg. Zwarte Piet, czyli Czarne Piotrusie, pomocnicy św. Mikołaja, robią
psikusy, rozdają peppernootjes – małe, twarde ciasteczka)
Amerigo
– koń św. Mikołaja
19
listopada.
Św.
Mikołaj przypływa do portu (na co dzień mieszka w Hiszpanii). Potem przez całe
miasto przechodzi parada: Zgraja Zwarte Pitów na platformach, w autobusach,
kawalkada konna, orkiestra).
- Mamo,
mamo, pójdziemy??? - Setny raz ten sam
tekst od rana.
- Taaaak...
Chce
mi się iść, jak psu gryźć trawę. Piździ tak, że normalnie u nas w Kieleckim to
przyjemne zefirki wieją... Ale jasne, idziemy. Deszcz zacina, ale komu by to
przeszkadzało... Te same dzieci, które w innych okolicznościach nie mogą
przejść 800 metrów, „bo nóżki bolą” zapindalają w paradzie, wężykiem przez pół
Hagi. Jeszcze entuzjastycznie śpiewamy piosenki. Wracam przeziębiona. Dziatwa
szczęśliwa, dostały kilka ciasteczek...
23
listopada (po szkole)
- Mamoooo,
mamo trzeba zrobić prezenty dla Zwarte Pitów. Dziiiiiiiś!!! One muszą coś
dostać, rozumiesz? Bo one siedzą u nas w kominku i pod-słu-chu-ją co byśmy
chciały dostać od Sinterklaasa.
Przez
cały wieczór układamy mozaiki z pierońsko małych elementów. I nagle wrzask.
Płacz. Wycie. Trzęsienie Ziemi.
- Mamoooo,
ona mnie trąciła i mi się rozsypało! To ja też jej wysypałam, bo ona by miała,
a ja nie!!!
Bum!
Łup! Bum! Łup...
Rozdzielam
walczące strony, dezynfekuję rany, wycieram gluty, rozbrajam minę.
- Jak
uśniecie, to wam ułożę te mozaiki od nowa... – pocieszam pociechy.
- To
dobrze, bo one nam za to przyniosą peppernootjes do butów. – Szepczą mi w ucho,
całe przejęte. – Przyjdą, zobaczysz,
przyniosą nam...
Cholera.
Nie mamy w domu żadnych peppernootjes, ani innych ciasteczek, które mogłyby
robić za prezent od Zwarte Pitów. Sprint do sklepu, czynne do 21.00.
Potem
do północy – mozaiki. Terapia manualna, wyciszenie...
27
listopada
Idę
do sklepu z zabawkami. Wydaję krwawicę na wypasione zestawy LEGO.
28
listopada
- Mamo
wypadł mi ząbek, to ten jeden raz, tak wyjątkowo, nie dam Wróżce Zębuszce,
tylko Sinterklaasowi. Bo on się barrrrdzo ucieszy.
- Oczyyyywiścieee!
Pod
kominkiem znajduję zapakowany ząbek i list: „Byłam gżeczna cały rok, chćałabym
za zombek lizaka”.
Sklep
do 21.00. W zasadzie uwielbiam wieczorne spacery. W deszczu też się przyjemnie
spaceruje.
3
grudnia
- Mamooo,
Mikołaj jest już blisko. Ale pani w szkole powiedziała, że dzisiaj trzeba do
kominka włożyć marchewki – aż się zapluły z emocji – bo Amerigo wyczuje zapach
marchewek.
- Że
co Ameryko?
- Mama!
A-ME-RI-GO. No koń Sinterklaasa tak się nazywa, przecież. Co ty nie wiesz?
- Nie.
Nie bardzo. A marchewka może być smażona, w słoiku?
- No,
mamoooo – patrzą mnie dwie pary załzawionych oczu. Zwariowałaś?
Sklep
do 21.00. W kolejce do kasy robię bilans życiowy: mam 44 lata, kupuję
marchewkę, żeby koń Sinterklaasa się napasł. Ja pitolę!
Marchewka
(holenderska, szklarniowa) w kominku. Padam i śpię. Ale coś mnie budzi nad
ranem, dławi jakiś niepokój. Marchewkę trzeba zabrać z kominka! Bo przecież koń
ją zjadł! Utylizuję marchewkę. Jest piąta rano.
4
grudnia
- Mamo,
przyjdzie jutro?
- No
nie wiem. Może przyjdzie.
- A
jak nie przyjdzie? Buuuuu....
5
grudnia (bo w Holandii przychodzi 5 XII)
Dzwoni
telefon. Dzieci rzucają się na słuchawkę.
- Cześć
babciu! No...Był...LEGO, długopisy i czekoladę... No.... No...Tak...od
Sinterklaasa, to taki holenderski Mikołaj. No... Bo MAMA TO NAM NIC NIE KUPIŁA!
Kurtyna.