wtorek, 30 września 2014

Cykl: szczerbate mądrości.

Fotografia z archiwum rodzinnego, lata 60.


Miejsce akcji: holenderska farma. Osoby: moja pięcioletnia córka i ja.

Wałęsamy się po farmie. Dzień piękny, mnóstwo ludzi, dzieci się cieszą, grzebią w korytkach, tytłają w błocie. Zwierzęco-ludzka ciżba. My także poklepujemy osiołki, głaszczemy baranki, nielegalnie dokarmiamy sałatą kozy. Pod nogami plączą się zupełnie oswojone króliki, kaczki, indyki oraz inne ptactwo. (Prawie jak u Kochanowskiego „A rozliczni ptacy wkoło/ Odzywają się wesoło” [strasznie lubię tę czarnoleską formę: „ptacy”]).

Komórka brzęczy odczytuję esemesa.

A moja córka:

Patrz mama, rolnik i rolnetka.

-  Lornetka – poprawiam mechanicznie. – Może pan rolnik coś obserwuje?

Nieee, ona sama obserwuje.

-  Jak sama? – odpisuję esemesa.

-  No mamooo, sama! Pani rolnetka sama obserwuje i wiadro niesie.

 

Dzieci znakomicie odświeżają nasze wyczucie języka, prawda?

Jeśli ktoś z Państwa ma w zanadrzu takie dziecięce frazy, które rozkładają na łopatki nasze geriavickie, skostniałe myślenie – uprzejmie proszę podzielić się ze mną!

 

środa, 24 września 2014

Na wiatr...

Pocztówka francuska, niedatowana.


Jeremi Przybora: Jesienne listy (fragment)

W dzionek jesienny mglisty
lecą jesienne listy -
nim cisza je pochowa -
lecą jesienne słowa,
słowa, słowa
na wiatr:
"Wstawiłem zęby mamie",
"Pieniądze oddaj, chamie",
"Nieludzko ciebie kocham",
"To ździra ta Zocha",
"Paciorek za mnie zmów" -
deszcz słów, deszcz słów.

Wiersz z roku 1979, a podsłuchane przez Przyborę teksty jakby żywcem z facebooka wyjęte!


poniedziałek, 22 września 2014

Obowiązki domowe.


 


 - W wyższych sferach najmodniejsze są zmiany.
Rząd się zmienił. Pora roku się zmieniła. Ja chyba też powinienem coś zmienić...







- Może pościel?







- ...
 
 
 

sobota, 20 września 2014

Powierzchnia do wynajęcia.

Pocztówka holenderska, data stempla 1924 r.
Te huur voor reclame - do wynajęcia na reklamę.


Przed wykasowaniem trzeba choćby wzrokiem musnąć listy niechciane.
Tematy  obiecują pogrubienie rzęs i odchudzenie bioder (albo odwrotnie). Kilka dni temu jakiś pisarz przy komputerze wymyślił tytuł tak sprytnie, że nie dałam rady ot tak, po prostu skasować maila.
Pytanie Grupy Azoty: „A ty? Na jaki nawóz postawisz tej jesieni?” przykuło moją uwagę i nie pozwoliło przejść mimo, dopóki nie znajdę odpowiedzi.
No i,  proszę Państwa, nie popisałam się, bo jedyna odpowiedź, która przychodzi mi do głowy to: „na naturalny”.
 


środa, 17 września 2014

Pojęcie o luksusie.

Fotografia z archiwum rodzinnego


Zostańmy jeszcze przez chwilę przy języku reklamy (zresztą temat ten zapewne będzie wracał, jest jednym z moich ulubionych). W pewnym miesięczniku, którego cena wynosi 14 zł, znalazłam taką oto reklamę nowopowstałego krakowskiego osiedla mieszkaniowego:
"Czarodziejska to propozycja dedykowana osobom, których potrzeby znacznie wykraczają poza standardowe pojęcie luksusu."
Moje gałki oczne znacznie wykroczyły z orbit...


sobota, 13 września 2014

Kawa na ławę!

belgijska pocztówka-zdjęcie, 1921 r.
 
Przyjdą dzieciaki i wszystko po swojemu ponazywają. W przewidywalnej przyszłości zapewne z angielska. Wiadomo – bardziej światowo i nowocześnie. Bywa, że trochę nie ma wyjścia, bo na rynek wchodzi najmodniejszy iPod czy inny iNad; a upieranie się przy „odtwarzaczu wielofunkcyjnym” sensu wielkiego nie ma. Bywa jednak, że lepiej, łatwiej i prościej byłoby trzymać się polskiego.
To był przydługi troszkę wstęp. A teraz będzie ilustracja.
 
Hotel. Przy hotelu taras. Za tarasem strumyk. Za strumykiem plac zabaw. Lubię na rzeczony plac wypuścić dziatwę, iżby sobie popląsała. Potomstwo zajmuje się samo sobą, wówczas ja, kofeinistka potrzebuję do szczęścia cafè latte. W takiej sytuacji należy iść do hotelu, zdobyć kawę i chyłkiem ją przetransportować na plac zabaw. Obsługa hotelowa trochę krzywo patrzy na takie wybryki. Nie wszyscy odnoszą kubeczki. (Sprostaj Narodzie wymogom kultury/Odnieś kubeczek ubrudzon który!). Lepiej więc z góry zapłacić, a potem podrzucić porcelanę w zasięg pracy kelnera. Mam to przećwiczone.
A zatem.
Idę do baru. Nikogo za kontuarem. Czekam. Ekspres poświstuje, ręce mi się trzęsą, w gardle zasycha... Nikogo. Pochrząkuję, potupuję. Nic. Ale za chwilę... przemyka manager Robert (wiem, bo managera podpisano na klapie służbowej marynarki – gdyby się zawieruszył, wiadomo, któremu hotelowi oddać managera). Manager też się rozgląda. W końcu wzdycha i idzie robić mi kawę.
-         To ja od razu zapłacę... –  sięgam po portfel.
Manager zerka nieszczęśliwy w stronę kasy, krzywi się trochę.
-         Nie, teraz nie – ewidentnie chce mnie spławić – zaraz przyjdzie kolega, to panią wyczardżuje na stoliku.
-         Cooo?  - uszom nie wierzę.
-         Zaraz przyjdzie kolega, to panią wyczardżuje na stoliku. – powtarza głośniej.
-         Ale...ja....tylko za kawę zapłacić chciałam. – próbuję tłumaczyć intencje.
Nie zrozumiał.
Oddalił się pośpiesznie i jeszcze raz rzucił przez ramię: na stoliku...
(Kurtyna)
 
*  *  *
Jeśli Wy także macie w zanadrzu jakieś kwiatki z angielsko-polskiej rabatki uprzejmie proszę dać znać!
 


czwartek, 11 września 2014

Więcej niż tysiąc...

 
Wiemy z reklamy, że pewien cukierek wyraża więcej niż tysiąc słów. Mój dzisiejszy wpis jest wprawdzie skromny (obiecuję dłuższy jeszcze w tym tygodniu), ale zdjęciowy cukierek uroczy, prawda?
Pocztówka wysłana z okazji Nowego Roku z Bredy do Rotterdamu,1939 r.

niedziela, 7 września 2014

Kochany pamiętniczku...


Dzisiaj będzie lekcja po(d)glądowa dla młodzieży.


Otóż kiedyś też istniały blogi, tylko nazywały się pamiętnikami; jeszcze wcześniej – sztambuchami. Prawie obowiązkiem nastoletnich dziewcząt było zapiski pamiętniczkowe prowadzić, lub przynajmniej zacząć. Z reguły kryzysy emocjonalne sprzyjały aktywności pamiętnikowej.
Jednakowoż dawny pamiętnik nie posiadał funkcji „dodaj komentarz”.

Odpowiednikiem e-maili były listy. Pisało się je ręcznie (sic!). Funkcja „sprawdzanie pisowni” polegała na dostępie do trzytomowego słownika języka polskiego. Natomiast stosunkowo łatwo można było dołączyć plik, np. zdjęcie.

Ludzie urodzeni przed rokiem 1980 powinni jeszcze  pamiętać świat bez sms-ów. Ich rolę pełniły kartki pocztowe. Kiedy człowiek chciał napisać „Pozdrowienia z Władysławowa dla Cioci i Wujka. Zenuś” robił to przy pomocy kartki pocztowej. Taki starodawny sms szedł do adresata około 3 dni. Wymagał też od nadawcy niewielkich nakładów finansowych w postaci znaczka.

W załączeniu belgijska kartka pocztowa, sprzed 100 lat (dokładnie!), wysłana z Roux do Sombreffe 19 marca 1914. Doszła dzień później – potwierdzone stemplem.
Standard nieosiągalny dla poczty polskiej do dziś...

środa, 3 września 2014


Mój pierwszy POST. Choć, niezupełnie... Bo za moooich czasów post znaczył coś zupełnie innego. Po prostu mięchem i kiełbachą nie należało się obżerać.
W młodości miałam silniejszy charakter niż mam teraz; pościłam zatem z pobudek wzniosłych (religijnych) oraz praktycznych (zrzucić trochę sadła).

Sprawy uległy odwróceniu. Teraz szykownie jest sfotografować kanapki, które się zabiera do pracy, wrzucić je do internetu oraz dopisać post-a.
 
Niniejszym, jako nowoczesna czterdziestotrzylatka będę POSTy wypisywać. A co mi tam! Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni...
 
Zapraszam wszystkich na moją stronę www.geriavity.pl