Fotografia z archiwum rodzinnego, lata 60.
|
Miejsce akcji: holenderska farma. Osoby: moja pięcioletnia córka i ja.
Wałęsamy się po farmie. Dzień piękny, mnóstwo ludzi, dzieci
się cieszą, grzebią w korytkach, tytłają w błocie. Zwierzęco-ludzka ciżba. My
także poklepujemy osiołki, głaszczemy baranki, nielegalnie dokarmiamy sałatą
kozy. Pod nogami plączą się zupełnie oswojone króliki, kaczki, indyki oraz inne
ptactwo. (Prawie jak u Kochanowskiego „A rozliczni ptacy wkoło/ Odzywają się
wesoło” [strasznie lubię tę czarnoleską formę: „ptacy”]).
Komórka brzęczy odczytuję esemesa.
A moja córka:
- Patrz mama, rolnik i rolnetka.
- Lornetka – poprawiam mechanicznie. – Może pan rolnik coś obserwuje?
- Nieee, ona sama obserwuje.
- Jak sama? – odpisuję esemesa.
- No mamooo, sama! Pani rolnetka sama obserwuje i wiadro niesie.
Dzieci znakomicie odświeżają nasze wyczucie języka, prawda?
Jeśli ktoś z Państwa ma w zanadrzu takie dziecięce frazy,
które rozkładają na łopatki nasze geriavickie, skostniałe myślenie – uprzejmie proszę
podzielić się ze mną!