poniedziałek, 20 listopada 2017
To było tak, to było tak...
A oto krótka relacja zdjęciowa z mojego październikowego spotkania w Bibliotece Miejskiej w Otwocku, przy ul. Andriollego. Wszystkim, którzy pojawili się w bibliotece dziękuję za obecność, a pani dyrektor, Annie Kwaśniewskiej za świetne poprowadzenie wieczoru.
sobota, 4 listopada 2017
Ryszard Kapuściński o Puszczy Białowieskiej
Zdj. z: onet kultura |
Pod koniec lat 90. Ryszard Kapuściński pisał o Puszczy Białowieskiej. Jakikolwiek komentarz zdaje mi się zbędny. Posłuchajcie:
Białowieża
Dyskusja na temat dalszych losów Puszczy Białowieskiej. Ścierają się dwa obozy, więcej - dwie kultury, dwie mentalności. Jeden obóz to pogrobowcy zbieracko-myśliwskiej epoki rozwoju społeczeństw: traktują przyrodę jako służebnicę człowieka. Jeżeli jest las - trzeba go wyciąć, jeżeli jest zwierzę - trzeba je zabić. Kiedy plemię wykarczuje las i wybije zwierzynę - wędruje dalej, aż natrafi na nowe łupy. To mentalność ludzi, dla których ziemia nie ma granic, a jej bogactwa nie mają dna i końca.
Drugi obóz to ludzie, dla których natura nie jest po prostu najzwyczajniejszą zdobyczą, ale czymś zupełnie innym - jest naszym współtowarzyszem i pobratymcem, którego obecność to warunek istnienia. Jeżeli jest las, to musi rosnąć, jeżeli jest zwierzę - musi żyć. Człowiek nie jest sam, jest częścią natury; zabijając naturę - unicestwia siebie. Oto sedno sporu o puszczę, której potężne szczątki ciągle jeszcze stoją.
Jeszcze Białowieża
Jeżeli wycięliście stary las, a na jego miejsce posadziliście nowy, to nie znaczy, że zachowaliście w naturze równowagę albo że równowaga ta zostanie przywrócona, kiedy młody las urośnie. Starego lasu nie przywrócicie nigdy. Tego sędziwego drzewostanu z jego gęstwą, cieniem i zapachem, z jego wewnętrznymi splotami, powiązaniami, zależnościami nie da się odtworzyć, skopiować, powtórzyć. Wraz z wycięciem lasu jakaś część świata ginie na zawsze.
piątek, 20 października 2017
Tour de Otwock
W przyszłym tygodniu będę w Otwocku i to dwa razy. Najpierw na Pułaskiego, a gdyby ktoś nie zdążył, to potem na Andriollego. Zapraszam serdecznie i już nie mogę się doczekać.
niedziela, 17 września 2017
Literatura, teatr, radio
Fot. archiwum rodzinne |
Moja rozmowa
z Januszem Dziewiątkowskim, laureatem konkursu Identitas dla doktorantów i
absolwentów uczelni humanistycznych.
_____________________________
* * * _________________________
Renata Chołuj: Kiedy zaczęła się
historia Teatru Polskiego Radia? Bo sama nazwa jest – zdaje się – powojenna?
Janusz Dziewiątkowski:
Rzeczywiście. Teatr radiowy w Polsce ma przedwojenną proweniencję i jest niemal
rówieśnikiem Polskiego Radia. Pierwsze realizacje „widowisk słuchowych”,
nazywanych wówczas radiofonizacjami, uzależnione były całkowicie od literatury
i miały charakter bardziej intuicyjny niż programowy. Obecność tego typu
audycji nie była jeszcze podyktowana zapotrzebowaniem słuchaczy, bo tych trzeba
było dopiero znaleźć i przekonać do nowego medium, lecz raczej subiektywnym
wyborem samych redaktorów odpowiedzialnych za program literacki. Początki
teatru radiowego wiążą się z postacią Alojzego Mikołaja Kaszyna, któremu powierzono
w 1925 roku funkcję kierownika literackiego. To właśnie Kaszynowi przypisuje
się wprowadzanie do języka polskiego pojęcia „słuchowisko” oraz, co może
ważniejsze, zainicjowanie na antenie emisji spektakli radiowych. Fragmenty Warszawianki według dramatu
Wyspiańskiego to prawdopodobnie pierwsze dzieło radiowe Alojzego M. Kaszyna i
pierwszy w dziejach polskiej radiofonii utwór literacki nadany w formie
słuchowiska. Trzy lata później w rozgłośni wileńskiej powstało pierwsze oryginalne słuchowisko
- Pogrzeb Kiejstuta Witolda
Hulewicza, jednego z najbardziej zasłużonych twórców radia artystycznego. To on
rozpropagował określenie „teatr wyobraźni”, funkcjonujące przez cały okres
przedwojenny, ale i także długo po wojnie. Teatr awizualny, nawiązujący do
starej sztuki słuchowej, której elementów nie trudno się doszukać i w teatrze
scenicznym i w filmie, to współczesna i aktualnie obowiązująca we wszystkich
radiofoniach zasada teatru radiowego. Awizaualność, intymność i kameralność to
kardynalne zasady tego teatru. Z takiego też spojrzenia na sztukę radiową
wynikł fakt, że gdy radio w 1945 roku powstało na nowo, nie wrócono już do
dawnej nazwy, lecz przyjętą nową, naturalną, która do dziś brzmi „Teatr
Polskiego Radia”. Ta nowa nazwa była w jakimś sensie programem, podobnie jak
programem wyrastającym z innych założeń, była nazwa dawna.
...czyli Teatr Polskiego Radia sięga
swoimi korzeniami jeszcze Dwudziestolecia międzywojennego. Później pojawił się Radiowy
Teatr Eterek Wasowskiego i Przybory. A pod koniec lat 50. jak Polska
długa i szeroka naród zasiadał przed odbiornikami przed emisją kolejnego
odcinka Matysiaków i W Jezioranach...
To prawda, niektóre audycje Teatru Polskiego Radia cieszyły się ogromny
powodzeniem, dziś niewyobrażalnym, bo idącym w miliony słuchaczy, jak w wypadku
największej popularności powieści radiowej Matysiakowie na przełomie lat
50. i 60. Ale także inne audycje, takie jak m.in. Zagadki literackie, Klub
Sześćdziesięciu, Mistrzowie Sceny Polskiej, Teatr Młodych, Radiowy Teatr
Dziecięcy, Codziennie Powieść w Wydaniu Dźwiękowym, Teatrzyk Zielone Oko przez
całe dziesięciolecia miały rzesze swoich wiernych słuchaczy i budowały prestiż Teatru
Polskiego Radia. A przyczynił się do tego przede wszystkim unikalny poziom
artyzmu oraz uniwersalność i rozmaitość form. W latach 60. i 70. studia Teatru
Polskiego Radia przy Myśliwieckiej pracowały pełną parą, przygotowując na
antenę blisko 600 premier różnorodnych form radiowej twórczości. Obok
słuchowisk oryginalnych i adaptacji powstawały słuchowiska dokumentalne,
reportażowe, afabularne słuchowiska poetyckie, eksperymenty dźwiękowe i
konstrukcyjne np. kwadrofoniczne Dziady
Mickiewicza). Pomysłowość radiowych twórców – dramaturgów, redaktorów
literackich i reżyserów była wręcz niewyobrażalna.
To wtedy powstała tzw. szkoła polskiej
dramaturgii radiowej?
Tak.
Po okresie stalinowskiej propagandy, przyszła odnowa, która pozwoliła w Polskim
Radiu na eksperymenty artystyczne (jednym z nich było powołanie słynnego
później Studia Eksperymentalnego) oraz rozwijanie oryginalnej twórczości
radiowej w zakresie słuchowiska współczesnego. Teatr Polskiego Radia kierowany
przez Janusza Warneckiego i Zdzisława Nardellego stał się jednym z wyróżników
rozgłośni. To właśnie z anteny radiowej słuchacze poznali pierwsze utwory
dramatyczne Sławomira Mrożka, Zbigniewa Herberta czy Janusza Krasińskiego. Z
radiem związała się współczesna elita literacka, skupiona wokół Redakcji
Słuchowisk Oryginalnych i sygnowana takimi nazwiska jak: Jarosław Abramow,
Stanisław Grochowiak, Władysław Terlecki, Zofia Posmysz, Jerzy Krzysztoń,
Ireneusz Iredyński, Henryk Bardijewski, Ernest Bryll, Jerzy Janicki czy Andrzej
Mularczyk. Polska dramaturgia tego okresu – jak pisze w Nagim słowie Sława Bardijewska – była sztuką problemową, myślowo
niezależną, często krytyczną i niepokorną wobec władzy, a Teatr Polskiego Radia
otworzył się na temat współczesny i możliwość eksperymentowania w zakresie formy
i treści. Stąd taka jego popularność w owym czasie.
Archiwalia z kilku dziesięcioleci
składają się na olbrzymi materiał, w dodatku rozproszony w rozmaitych
miejscach. Jak przedstawia się obecnie stan badań nad historią i dorobkiem
Teatru Polskiego Radia?
Dzieje
teatru radiowego, związki literatury i radia czy prezentacja jego dorobku były
tematem wielu prac o charakterze cząstkowym i to w większości w aspekcie
rozważań teoretyczno-estetycznych nad słuchowiskiem oryginalnym. Na ogół miały
charakter wybiórczy, publikowane w postaci artykułów prasowych lub
fragmentarycznych opracowań w monografiach poświęconych zagadnieniom sztuki
audialnej. Ich liczbę oceniam na kilka tysięcy. I o ile dość dobrze
udokumentowana jest i opisana sztuka radiowa okresu międzywojennego (rzecz
jasna na podstawie publikacji prasowych, bo przedwojennych nagrań radiowych
zachowała się znikoma liczba), o tyle odczuwamy wyraźny brak całościowych
opracowań popularno-naukowych poświęconych powojennym dziejom polskiej radiofonii.
Dziewięćdziesięcioletnia historia radia – niewspółmiernie krótka z dziejami
literatury i teatru – jest wystarczająca długa, by żywić niepokój z powodu tak
skąpej refleksji uogólniającej oryginalne osiągnięcia i doświadczenia tej
dziedziny sztuki.
A jakie obszary historii Teatru
Polskiego Radia zasługują na najdokładniejsze opracowanie?
W
mojej ocenie najbardziej brakuje w polskiej literaturze przedmiotu
chronologiczno-problemowego opisania powojennych dziejów radiowej sceny – na
wzór Krótkiej historii teatru polskiego,
znakomitego i niedoścignionego do dziś dzieła prof. Zbigniewa Raszewskiego.
Wiem, że były pokusy, żeby taką monografię stworzyć, lecz do tej pory, prócz
kilku obszerniejszych haseł encyklopedycznych i obecnego od 2010 roku na
wortalu e-teatru „zasobu radiowego”, nie powstała żadna większa praca
podsumowującą powojenny i współczesny dorobek Teatru Polskiego Radia w różnych
aspektach jego twórczości.
Z czego wynika taki stan rzeczy?
Sądzę,
że głównymi przeszkodami w zrealizowaniu takiego projektu są – z jednej strony
ograniczony dostęp do materiałów źródłowych dotyczących aktywności programowej
Polskiego Radia, a z drugiej – wielość i różnorodność grup archiwaliów. Ich
pełne spenetrowanie wydaje się zadaniem niewykonalnym w wypadku jednostkowych
badań i przy prezencyjnej dostępności tychże materiałów. Poważnym mankamentem
jest również duży stopień rozproszenia dokumentów archiwalnych i mocno
zróżnicowana forma, w jakiej są utrwalone. Również radiowa baza danych,
obejmująca cały zarchiwizowany dorobek radiowy, nie jest upubliczniona i służy
wyłącznie do użytku wewnętrznego Polskiego Radia.
Pański projekt: Teatr z radia,
teatr w radiu zakłada powstanie monografii na temat Teatru Polskiego Radia.
Jaki będzie jej charakter? Głównie dokumentacyjny, czy też pogłębiony o analizę
najwybitniejszych słuchowisk i ich twórców?
Podjęte
przeze mnie i trwające od kilku lat badania dotyczą powojennej historii teatru
radiowego, a konkretnie organizacji i działalności Teatru Polskiego Radia w
latach 1945-1993. Ich celem jest przygotowanie monografii dokumentującej dzieje
radia artystycznego w Polsce i prezentację dorobku Teatru Polskiego Radia w zakresie
produkcji najważniejszych form sztuki radiowej, czyli słuchowisk, a jeszcze
ściślej – słuchowisk będących adaptacjami utworów literatury polskiej.
Wprowadzone przeze mnie ograniczenie chronologiczne i tematyczne w opisie
materiału jest podyktowane ogromną produkcją Teatru Polskiego Radia po 1945
roku. Na podstawie danych Archiwum PR wiemy, że samych tylko słuchowisk Polskie
Radio zrealizowało ponad 25 tysięcy, z czego 2200 pozycji to adaptacje
literatury polskiej. Kompletny rejestr słuchowisk adaptacyjnych będzie stanowił
integralną część monografii, wzbogaconą naturalnie o pogłębione analizy
krytyczne wybranych słuchowisk i cykli radiowych, w których ukazywały się
realizowane produkcje.
Jestem ciekawa, czy różnorodność
form sztuki radiowej i popularność słuchowisk powstałych na podstawie tekstów
literackich to specyfika Polskiego Radia czy po prostu znakomite wpisanie
polskiej sztuki radiowej w trendy popularne wówczas w całej Europie?
Można długo opowiadać o związkach literatury i radia.
Powstało zresztą wiele prac na ten temat. Bez literatury pisanej, która obecna
była, jak już wspomniałem, od zarania sztuki radiowej, prawdopodobnie nie
byłoby współczesnego teatru radiowego, a na pewno nie w takiej formie i nie w
takiej kondycji. Teatr Polskiego Radia z jego długą i bogatą tradycją może być
śmiało wzorem dla innych radiofonii publicznych, które przygotowują dla swoich
słuchaczy program artystyczny. Nie zapominajmy również, że teatr radiowy od
początku swojej działalności podjął się misji upowszechniania najważniejszych
dzieł literatury rodzimej i światowej, czy to w oryginalnej formie czytanej,
czy radiowego przetworzenia artystycznego. Przez całe dziesięciolecia to
właśnie słuchowiska będące adaptacjami literatury dramatycznej i
niedramatycznej stanowiły lwią część radiowego repertuaru, czego efektem była realizacja
niemal całego kanonu literatury polskiej i obcej. Często w zaskakujących
interpretacjach i formach – od radiowego skrótu po kilkudziesięcioodcinkowe
seriale słuchowiskowe. Obowiązek realizacji utworów przeznaczonych oryginalnie
nie do radia przyjmuje różne formy i może być – jak sądzę – działaniem stymulującym.
Ciągle bowiem znajdą się nowi słuchacze kolejnych wersji Wesela czy sienkiewiczowskiej Trylogii.
Ważny jest tylko świeży pomysł, artyzm i uniwersalność. Bo materiał literacki
już jest. Na szczęście twórców, którzy podejmują się takich zdań, nie brakuje.
Słuchaczy również – a to oni są prawdziwą siłą radiowego teatru.
Dziękuję za
rozmowę.
poniedziałek, 26 czerwca 2017
Zaproszenie
Szanowni Państwo!
Serdecznie zapraszam na swój wieczór autorski w czwartek, 29 VI o 19.00. Spotkanie odbędzie się w Ambasadzie RP w Hadze.
Fragmenty "Stanu podgorączkowego" przeczyta Wojtek Cecherz.
Do zobaczenia!
Serdecznie zapraszam na swój wieczór autorski w czwartek, 29 VI o 19.00. Spotkanie odbędzie się w Ambasadzie RP w Hadze.
Fragmenty "Stanu podgorączkowego" przeczyta Wojtek Cecherz.
Do zobaczenia!
środa, 15 marca 2017
O jednym ekscentrycznym Angliku
Za czasów Jana Kazimierza, kiedy u nas Chmielnicki, potop, wojna z Rosją i tym podobne zawieruchy - mieszkał sobie w Londynie niejaki Samuel Pepys.
Dużo pracował, mało spał, żywo interesował się światem dokoła. Stroił się, dużo oszczędniej czynił wydatki na stroje żony niż własne, lubił się pokazać w nowej peruce. Utracone zęby zastępował wyrzeźbionymi z kości zwierzęcych, słowem: elegant pełną gębą. Znał biegle pięć języków, ale i nierzadko plótł bzdury. Lizus i karierowicz, choć jednocześnie roboty nie unikał. Zrobił sporą karierę w Royal Navy. Miał końskie zdrowie i koński apetyt, wina także sobie nie żałował. Sporo można dowiedzieć się o gastronomii siedemnastowiecznego Londynu z Pepysowych "Dzienników". Nie imały się go poważne choróbska, kręcił się w pobliżu ognisk zarazy, ale go jakoś nie trafiło, a nawet przeżył bardzo niebezpieczną, jak na owe czasy, operację pęcherza.
Towarzyski, istny pies na kobiety, obmacał pół Londynu, przyjaciółki, kochanki, służące, (kto się tam akuratnie nawinął) a czasami nawet...żonę. A jak już strasznie naświntuszył, to pisał o sprawie podwójnym szyfrem, osobliwą mieszanką języków. Często powierzał się boskiej opiece, leciał do kościoła, poprzysypiał sobie trochę, a potem duchowo umocniony znowu do teatru w nowej peruce... To na robotę się dziko rzucał, to na kobiety, by znów zatroskać się o los Anglii. W tle wielki pożar w Londynie, wojna z Holandią, aktualności polityczne... Jednak sam diarysta cały czas na pierwszym planie. Przez większość życia zajmował się statkami, toteż na starość, kiedy został sam (żona Pepysa, Elżbieta zmarła w 1669) ustatkował się wreszcie, przystopował z amorami i rozmiłował w książkach. Zyskał przyjaźń Isaaka Newtona i Christophera Wrena (to ten pan od St. Paul, w Londynie).
Mocą Pepysowego testamentu jego księgozbiór trafił do Magdalene College w Cambridge. Wśród kilku tysięcy przekazanych ksiąg poleżały sobie nieodczytane przez 150 lat, spisane wymyślnym szyfrem pamiętniki. Aż wreszcie pewien wikariusz znalazł klucz (także ukryty w książkach) i odcyfrował tekst. Pamiętniki opublikowano po raz pierwszy w Anglii, w XIX wieku. Pełne wydanie nie jest dostępne po polsku.
Wyboru i tłumaczenia dokonała Maria Dąbrowska. Trochę ją podejrzewam, że mogła pominąć co smaczniejsze kąski, ale i tak lektura, że palce lizać.
Wybór fragmentów w przygotowaniu. Proszę tu zaglądać.
Rękopis pamiętnika |
Pepysiana w Magdalene College, Cambridge |
Pepys i jego peruki |
środa, 1 marca 2017
Chopin a histeria
1 marca 1810 roku to prawdopodobna data urodzin Chopina (inna, niewykluczona 22 lutego). Fryderyk, jak to z geniuszami bywa, urodził się dwukrotnie. Umarł natomiast raz, z większą starannością, dokładniej, przy świadkach. Pozostały także dowody rzeczowe np. w postaci pośmiertnych odlewów Clesingera. I tak wymknąwszy się niebiańskiej ewidencji żyje wielki Kompozytor wiekuiście, ale i ziemski żywot niedomknięty...
Awansem, już wczoraj oddałam hołd Fryderykowi bijąc pokłony pod pomnikiem autorstwa Wacława Szymanowskiego w Łazienkach. Obok, pod samiutkim cokołem, różni państwo płci rozmaitych, wytworną konfekcją sportową okryci używali cokołu, aby zaprzeć nóżkę i ćwiczenia rozciągające wykonać.
- Najlepsze życzenia z okazji 207 urodzin, Fryderyku! - zadarłam głowę.
- Czekaj, czekaj, jak ci sportowi pójdą, to zejdę.
I rzeczywiście! Jak tylko sportowi odtruchtali Fryderyk zlazł z cokołu, zmalał do ludzkich rozmiarów i sobie oboje jako piersiowo niezdrowi, statecznie po mieszczańsku, zasiedliśmy na ławeczce.
- A pamiętasz co w listach Słowacki o mnie pisał? - wypalił Fryderyk bez zbędnych wstępów, ale z emfazą wielką aż mu grdyka zagrała.
- Coś pamiętam - szukałam nerwowo w pamięci "Byłem wczoraj u Czartoryskich. Zawsze to samo. Chopin grał na fortepianie, Mickiewicz improwizował. Wyszedłem w połowie wieczoru." Jakoś tak to szło?
- No. I wychodził skurczybyk! - zatrząsł grzywą Maestro.
- Może ten Julek umierał śmiercią powolną z nudów. Podpierał skroń dłonią, oczy zapałkami. Dotrwał do jakiejś pauzy i w długą na kieliszeczek absyntu...
- Histeryk jeden!
- A ty drugi... - wyrwało mi się.
- Bo szczęścia nie mam. Potem się ludzie śmieją. Widziałaś film "Chopin - o mnie chodzi, wyjaśnił - Pragnienie miłości".
- Widziałam. Wzruszający. Płaczliwy. Rozszlochać się można... - i znowu nie zapanowałam nad śmiechem - no dobra, by tak rzec "wyszłam w połowie wieczoru... "
- I jeszcze teraz Juliusza cytujesz! - Chopin rozkaszlał się widowiskowo.
- No przepraszam - chciałam go jakoś udobruchać - ale recenzję sprzed 15 lat pamiętam. Dobrze napisana!:
Nasz artysta Frycek Szopen
Do George Sand raz poczuł popęd
Lecz artysty los to męka
On kaszlący, ona Stenka.
Sportowi przytruchtali. Frycek bez słowa pożegnania w sekundę wlazł na cokół. No i się nie dowiedziałam czy przynajmniej czterowiersz mu się spodobał... Zadarłam głowę, ale nic. Twarz jak z kamienia.
* * *
O temperaturze stosunków między Słowackim a Chopinem można poczytać np. u Iwaszkiewicza w "Pamiętnikach". Rymkiewicz też o nich pisał naturalnie ("Słowacki. Encyklopedia").
W kinematografii rzeczywiście wielkie szczęście Chopina dotąd nie spotkało, ale na "Impromptu" z Hugh Grantem nie szkoda wieczoru.
A jeśli Państwo wiedzą kto wysmażył recenzję można się zgłosić do autorki bloga po odbiór nagrody rzeczowej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)